piątek, 23 stycznia 2015

"Polaroidy z zagłady", Paweł Paliński - recenzja

Postapokaliptyczne obrazki


Literatura postapokaliptyczna wciąż cieszy się dużą popularnością. Przykładem może być rozwijająca się seria Fabryczna Zona, która ukazuje się nakładem wydawnictwa Fabryka Słów, uniwersum Metro 2033 rozrastające się także poza literaturę (niedługo na polskim rynku ma ukazać się gra planszowa) czy różne odmiany gier komputerowych typu survival.

Wydaje się, że nieodłącznymi elementami tego typu literatury (i produkcji) są charakterystyczni bohaterowie – zazwyczaj młodzi mężczyźni, koniecznie umiejący posługiwać się kałasznikowem czy nożami, broniący pewnej zamkniętej społeczności ukrywającej się przed skutkami choroby popromiennej lub mutantami. Życie jest ciężkie, ale trzeba być twardym, bo potwory nie śpią (albo robią to rzadko), a ktoś musi bronić ludzi, by przetrwali (choć nie zawsze okazują się tego warci).

Czasami odnoszę wrażenie, że czytając jedną książkę nie muszę czytać kolejnej. Dobrym przykładem są tutaj powieści Metro 2033 i Kompleks 7215 (o tej drugiej książce jeszcze przeczytacie na blogu). Dlaczego? Scenariusz jest łatwy do przewidzenia, a tylko niektóre okoliczności ulegają zmianie (najczęściej są to typy mutantów). Wyjątkiem od tej reguły jest Samotność Anioła Zagłady Roberta Szmidta, która to powieść pokazała postnuklearną rzeczywistość w nieco innym świetle i z perspektywy człowieka, który niejako się do zagłady przyczynił, jednak gros literatury postapokaliptycznej to kalki poprzedników.

Jak na tym tle wyglądają Polaroidy z zagłady Pawła Palińskiego? Tu czeka na czytelników prawdziwa niespodzianka.

Główną bohaterką powieści jest Teresa Szulc, emerytowana nauczycielka, która jako jedyna w swoim mieście, a może i na świecie (prawdopodobnie), przeżyła epidemię tajemniczego wirusa. Sześćdziesięcioczterolatka (jaka to miła odmiana od młodych, buzujących testosteronem, napakowanych stalkerów!) każdego dnia musi się borykać z nie lada problemami: skąd wziąć żywność na zimę? Czym naprawić dach po burzy? Jak samodzielnie poradzić sobie z grypą?

Nietypowa bohaterka nie posiada jakichś nadzwyczajnych umiejętności. To zmęczona życiem kobieta, która niczym się nie wyróżnia. Jej historia sprzed zagłady ludzkości nie była w żaden sposób wyjątkowa, a ona sama namaszczona przez siły wyższe. Wydaje się, że jej dalsza egzystencja to po prostu czysty przypadek.

Czytelnik jest obserwatorem zmagań starszej kobiety z prozaicznymi problemami, jakie stawia na jej drodze codzienność. Z dnia na dzień Teresa jest coraz słabsza, z trwogą wygląda zimy, ale mimo osamotnienia nie poddaje się. Nadal trwa bojąc się zarówno śmierci, jak i Biernych. Ci ostatni to specyficzne zombie, w jakie zamieniła się ludzkość. W biegu za ciągłym „chcę” i „mieć” ludzie zatracili wszelkie inne uczucia. Tylko osamotniona emerytka nie uległa chorobie, bo wszystko, co miała, już dawno minęło. Nie potrafi posługiwać się bronią palną (takiej zresztą nie posiada), a jej orężem są cierpliwość i ostrożność. Wyprawa po wodę do pobliskiej fontanny to niebezpieczne zadanie, bo po mieście grasują hordy wygłodniałych psów, których panowie zamienili się w Biernych. Czekanie, obserwacja otoczenia, trwanie… To codzienność Teresy Szulc.

Lektura powieści nie jest łatwa. Narracja prowadzona jest w drugiej osobie, brak wydarzeń, które zdecydowanie popchnęłyby akcję do przodu… Ciągłe poczucie osamotnienia, niepokój wyzierający z niemal każdego zdania i akapitu sprawiają, że Polaroidy z zagłady są raczej ponurym i niedającym nadziei na lepsze jutro obrazem ludzkości. Jednak to lektura ze wszech miar godna polecenia, szczególnie osobom szukającym nietuzinkowych rozwiązań oraz mającym już dość dźwięku kałacha prującego do hord zmutowanych potworów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze obraźliwe będą usuwane.