środa, 8 lipca 2015

"Portret trumienny" Kuba Wojtaszczyk - recenzja

Polaki-cebulaki


Rzadko sięgam po powieści stricte obyczajowe lub na takowe wyglądające. Ale od czasu do czasu trzeba odpocząć od fantastyki, a wtedy w moje ręce wpadają książki przeróżne, takie, o których czytanie nikt by mnie nie podejrzewał, ba, sama bym się nie podejrzewała. Jedną z nich jest Portret trumienny, debiut pisarski Kuby Wojtaszczyka.

Główny bohater, Aleksander, jedzie do małej miejscowości na urodziny matki. Aleks mieszka w Warszawie, pracuje w galerii sztuki, jest dobrze wykształcony i ma powodzenie wśród przedstawicieli swojej płci. Tak, Aleks jest gejem, ale nikt z krewnych nie ma o tym pojęcia i lepiej, żeby tak pozostało, bo coming out w tej rodzinie niemal równa się samobójstwu.

Portret trumienny to wycinek z jednego dnia z życia bohatera. Dodajmy, dnia szczególnego, o czym właściwie każdy z nas, kto choć raz brał udział w podobnych rodzinnych imprezach, wie najlepiej. Bracia, siostry, ich małżonkowie i rozbrykana dzieciarnia; ciotki i babcie dopytujące się kiedy wreszcie się ożenisz i dasz rodowi kolejnego potomka; mniej lub bardziej celnie wymierzone szpile… O tak, to codzienność rodzinnych zjazdów. A Aleks ze swoją orientacja seksualną, wielkomiejskim szykiem i niepopularnym wykształceniem jest idealnym celem dla wszelkich tego typu docinków.

Wojtaszczyk pokazuje oczami bohatera typową (według niego) polską rodzinę z małego, zapomnianego i podupadającego miasteczka. Jest więc tyrający brat i jego ultrakatolicka żona z gromadą rozwrzeszczanych chłopaków i córką zachowującą się jak zakonnica. Są też wtrącające się w nie swoje sprawy ciotki, wspominające, że kiedyś było lepiej. Jest też nieco zahukany, mający wszystko gdzieś ojciec, który pragnie tylko spokoju. Aleks musi odpowiadać na konwencjonalne pytania, sam kilka takich zadaje, ale nie ma zamiaru wnikać w życie krewnych, bo ci w ogóle go nie obchodzą. Chłopak cieszy się tylko z tego, że udało mu się wyrwać z takiej dziury i przenieść do stolicy.

W zamierzeniu Portret trumienny miał być zapewne paszkwilem. Niestety, jeśli nim jest, to grubo ciosanym, bo ze świecą tu szukać subtelnych żartów czy delikatnych i zabawnych docinków. Jeśli to ma być satyra, to w kogo wymierzono jej ostrze? W nietolerancyjne społeczeństwo? W typową polską katolicką rodzinę? W pochodzących z małych miasteczek gejów, którzy po przeprowadzce do Warszawy odnieśli sukces i mierzi ich zaściankowe życie?

Przewidywalne dowcipy (a raczej dowcipasy) nużą i ciążą tak, jak potrawy przy suto zastawionym stole. Sam bohater jest irytujący w swym całkowitym odcięciu się od rodziny, poczuciu wyższości, bo - w jego mniemaniu - udało mu się wyjść ponad to, co reprezentują sobą krewni. Brak w tym wszystkim jakiejś głębi, puenty i próby zrozumienia pozostałych. Na tle tego, czego czytelnik jest świadkiem, Aleks wydaje się żałosnym, egocentrycznym i niewdzięcznym dupkiem, który na plecach ciężko pracujących rodziców zdobył wykształcenie i o nich zapomniał. Trzeba oddać sprawiedliwość, że poszczególni członkowie jego rodziny są niewiele lepsi w swym zakłamaniu i kołtuństwu, tak więc wszyscy są siebie warci.

Trudno polecić książkę tak tendencyjną i powielającą polskie stereotypy w najgorszy możliwy sposób spłaszczając wszystko do najprostszych zachowań. Nie da się tego zrobić nawet biorąc pod uwagę ewentualne intencje autora, by te przyklejone łatki obśmiać i wyszydzić. Tytułowy portret trumienny - oblicze pokazujące tylko nikły fragment wyglądu zmarłego i jego wyidealizowany wizerunek - doskonale oddaje jednowymiarowość tej powieści.

Recenzja powstała w ramach akcji Polacy nie gęsi i swoich autorów mają

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze obraźliwe będą usuwane.