sobota, 22 listopada 2014

"Biała reduta. Część 1", Tomasz Kołodziejczak - recenzja

Bóg, honor, ojczyzna


Nasz świat niejednokrotnie był areną zmagań, które zwykłemu człowiekowi nie mieszczą się w głowie. Niezliczone wojny, krwawe rzezie i pacyfikacje, dramaty bitych i upokarzanych jednostek. To dzieje się od wieków, tak jakby przemoc i bestialstwo były wpisane w ludzkie DNA. Fale nienawiści i cierpienia odbijają się echem w innych rzeczywistościach, sprowadzając na Ziemię największy koszmar, jaki można sobie wyobrazić.

Tak, w wielkim skrócie, wygląda wprowadzenie do cyklu Ostatnia Rzeczpospolita Tomasza Kołodziejczaka. Najnowsza odsłona to pierwsza część Białej reduty, której lektura niemal dosłownie wgniotła mnie w fotel.

Trudno w kilku słowach streścić fabułę książki, bo chociaż można ją czytać bez znajomości poprzedniczek, to czasami wydarzenia są niejasne. Akcja rozgrywa się w kilku miejscach jednocześnie – na Marsie (ludzka kolonia, w której młodsze pokolenie mieszkańców chce odizolować się od Ziemi), w Polsce (śledztwo prowadzone w sprawie śmierci matematyka), gdzieś na Zachodnich Kresach (ekspedycja geografa) i w Gehennie (losy małego chłopca). Początkowo odniosłam wrażenie, że wątki w żaden sposób nie będą w stanie się połączyć, jednak autorowi wyśmienicie udało się je ze sobą spleść.

Bohaterowie Kołodziejczaka są bardzo różni, ale łączy ich swoista niezłomność. Robert Gralewski jest pracoholikiem nie potrafiącym ułożyć sobie życia prywatnego, o którego wiecznie martwi się siostra. Kyle Bullcok to młody gniewny marsonauta uważający, że Ziemia „zostawiła” kolonistów na pastwę losu. Kajetan Kłobudzki, królewski geograf, eksploruje nowe i nieznane Plany, a Karl, mały chłopiec wychowany w okrutnej rzeczywistości stworzonej przez balrogi, próbuje za wszelką cenę przeżyć.

Świat Ostatniej Rzeczpospolitej jest niczym wyjęty z koszmarnego snu. Większość krajów europejskich nie istnieje. Na Zachodzie rozlewa się Gehenna, kraina, nad którą panują niepodzielnie istoty z innego Planu (świata). Wschód opanowała Czerwona Mgła i nikt nie wie, co tam się dzieje. Jednak Polska nadal walczy, jest ostoją w tym świecie chaosu. Na tronie znów zasiada koronowany władca, a na ulicach można spotkać… elfy. Nawiązań do Tolkiena jest bardzo wiele, bo oprócz swoistego powrotu króla, „uszatków” (jak starszą rasę pieszczotliwie nazywają Polacy) i mithrilowych gadżetów w powieści występują również wspomniane wyżej balrogi, a uważny czytelnik znajdzie kilka znajomo brzmiących cytatów.

Kołodziejczak ma niezwykły dar mieszania gatunków, które na pierwszy rzut oka wydają się ze sobą gryźć. Obok postapokalipsy (ludzkość próbuje przetrwać po Zaćmieniu) w powieści znalazłam między innymi odniesienia do fantasy (elfy, magiczne przedmioty i istoty) i science-fiction (Mars). Całość doprawiono horrorem (opisy tego, co dzieje się w Gehennie). Początkowo taki miszmasz wydawał mi się zbyt męczący, jednak po kilkunastu stronach przyzwyczaiłam się, a powieść wciągnęła mnie bez reszty.

Dla niektórych czytelników minusem książki będzie wyraźnie widoczny i jednoznaczny podział na czarne i białe. Polscy żołnierze są wspaniali, walczą i giną za ojczyznę, a kto się boi, ten prawdziwy tchórz oraz zdrajca i czeka go społeczny ostracyzm. Z kart Ostatniej reduty wręcz bije patriotyzm, co można zauważyć przede wszystkim w licznych dygresjach, w których autor przybliża okoliczności inwazji złowrogich istot. Tu nie ma miejsca na szarość, wahanie i niezdecydowanie – albo jesteś z nami, albo przeciwko nam. Balrogi są złe i okrutne, elfy dobre i pomocne. Ja mam dość mieszane uczucia związane z tą dychotomią. Z jednej strony, w dzisiejszym szarym i konformistycznym świecie takie postawienie sprawy wydaje się nierzeczywiste i nieżyciowe, z drugiej – jasne określenie poglądów to powiew świeżości połączonej z nostalgią nad prostotą życiowych przekonań i kolejne odniesienie do świata Tolkiena.

Biała reduta to lektura niełatwa. Liczne opisy aktów przemocy będących na porządku dziennym w Gehennie, ciągłe poczucie zagrożenia i próby normalnego życia podejmowane przez mieszkańców otoczonej przez wroga Polski mogą wprowadzić w depresję. Przygnębienie i przytłaczający smutek towarzyszyły mi niemal cały czas w czasie czytania książki. Jednak nawet w największej ciemności można znaleźć światło. Czym ono jest u Kołodziejczaka? Przeczytajcie sami.

Recenzja ukazała się na portalu Efantastyka

2 komentarze:

  1. Mówiąc szczerze, skreśliłam ten tytuł już przez samą okładkę... ale po Twojej recenzji jestem skłonna zmienić zdanie. Ostatnio mam ochotę na podobne klimaty, wiec może i dam szansę tej książce :)

    OdpowiedzUsuń
  2. W tym przypadku przysłowie "nie oceniaj książki po okładce" jest jak najbardziej prawdziwe. Z drugiej strony, okładka jest klimatyczna, nieco komiksowa, a czasami fabuła przypomina mi akcje z komiksów (szczególnie mang) czy z anime. To kawał dobrej fantastyki i bardzo oryginalnej. Teraz czytam pozostałe części cyklu i niedługo powinny pojawić się ich recenzje.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze obraźliwe będą usuwane.