Kod Aleksandra Kowarza
Dzisiejszy
świat, uzależniony od techniki i zanurzony w nieograniczonych możliwościach internetu,
sprzyja tworzeniu teorii spiskowych. Kto nie słyszał o templariuszach,
Zakonie Syjonu czy masonerii, którzy od wieków zza kulis pociągają za sznurki
światowej polityki? Dodajmy do tego potęgę Watykanu i wojujący islam, a uzyskamy
koktajl, jaki w swojej powieści zafundował czytelnikom Aleksander Kowarz.
W Samemu Bogu chwała autor roztacza dość
ponurą i szarą wizję przyszłości. Przez Europę przetoczył się Dżihad, ale dzielni
polscy partyzanci wraz z Gwardią Szwajcarską i zbieraniną resztek wojsk europejskich
odpierają najeźdźców. Na gruzach tego, co zachowało się wśród zgliszczy dawnego
świata, Watykan buduje swoje supermocarstwo. Kontynent zostaje podzielony na
prowincje i okręgi, którymi zarządzają kościelni patriarchowie wraz ze Świętym
Oficjum, a nad nowym porządkiem czuwają Rada Apostołów i papież (nie tylko
ludzki, ale również komputerowy).
Z
lektury powieści można wysnuć jeden podstawowy wniosek: Kościół katolicki jest
instytucją złą do szpiku kości. Na jego czele stoją żądni władzy ludzie, którzy
za wszelką cenę chcą podporządkować sobie ludzi i kontrolować wszelkie sfery ich
życia. Podobną wizję świata można znaleźć w zbiorach opowiadań grozy Bóg, Horror, Ojczyzna Łukasza
Radeckiego, jednak tam jest ona zaledwie interesującym tłem dla fabuły, a nie
motorem ją napędzającym.
Wizja
znów zjednoczonej pod katolickim sztandarem Europy jest intrygująca, jednak zastosowany
przez Kowarza wyraźny podział na białe i czarne, wydaje się zbyt prosty i przez
to mało wiarygodny. Ukrywający się członkowie tajemniczego Zakonu Syjonu (białe)
są światli, oczytani i strzegą „jedynej słusznej” prawdy o Jezusie. Natomiast
czarne (sic!) to Kościół, którego członkowie nie wydają się zbyt wierzący i religijni.
Uroczyste msze są dla nich pokazem siły instytucji panującej, a pokuta – po
prostu karą, którą trzeba „odbębnić” i więcej się nad nią nie zastanawiać.
Kościół nie jest miłosierny i można odnieść wrażenie, że tak naprawdę niewiele
ma wspólnego z nauką Jezusa, miłosierdziem i przebaczeniem. To Kościół
wojujący, zwalczający herezje ogniem i mieczem, siejący grozę i strach,
trzymający całą Europę „za pysk” żelazną ręką. W tekście wyraźnie zabrakło
przeciwwagi dla takiego wizerunku, odcienia szarości w postaci kogoś lub
czegoś, co złagodziłoby nieco totalitarny i jednoznacznie ponury obraz
rządzących. Co prawda, działania Wielkiego Mistrza czy patriarchy Paryża są
dość niejednoznaczne, jednak wynikają one z pobudek osobistych, a nie
moralnych, a to zdecydowanie za mało, by uwiarygodnić fabułę.
Głównym
bohaterem Samemu Bogu chwała jest
młody gwardzista - Ateron Kern. Oddany sprawie żołnierz, w wyniku splotu tragicznych
zdarzeń zapoczątkowanych w Montségur, zaczyna wahać się i zadawać pytania, na
które jego przełożeni niechętnie udzielają odpowiedzi. Szuka ich więc w murach
Świętego Oficjum, a także później, poza Paryżem, gdy musi uciekać.
Przemiana
wewnętrzna postaci jest interesująca, jednak następuje bardzo gwałtownie. Kern,
wierny gwardzista wykonujący rozkazy bez jakichkolwiek zastrzeżeń, niemal
natychmiast przyjmuje za prawdę to, co powinno budzić w nim ogromne wątpliwości.
Człowiek wierzący czy wychowany w danej doktrynie religijnej, pomimo
wątpliwości, z dużym wahaniem odrzuci swoje przekonania czy podda je surowej ocenie.
Być może jest to zamierzona cecha charakteru, jaką Kernowi nadał autor, ale
znów wydaje się ona mało wiarygodna, czyniąc z niego postać bardzo naiwną i nieprawdziwą.
Samemu
Bogu chwała miało potencjał na dobrą powieść sensacyjną – taki Kod Leonarda da Vinci w sztafażu
postapokaliptycznym. Niestety, nie do końca się to udało. Zaskakujące
zakończenie nie jest w stanie zamaskować zbyt prostych i łatwych do
przewidzenia rozwiązań fabularnych. Dodatkowo można odnieść wrażenie, że autor
chciał w jednym utworze zmieścić jak najwięcej teorii spiskowych, krążących
wokół Kościoła katolickiego i tajemniczych zakonów działających w Europie od
średniowiecza. W tym wszystkim zabrakło trochę pisarskiego warsztatu, głębszej pracy
nad bohaterami i tworzonym światem. Nie jest to powieść zła, jednak jej
potencjał nie został wykorzystany do końca.
Recenzja ukazała się w kwartalniku Creatio Fantastica, nr 4 (46) 2014
Interesujące, choć nie jestem w pełni przekonana. Będę miała jednak ten tytuł w pamięci :)
OdpowiedzUsuńCzytałem już jakiś czas temu, jednak autor trafił w moje gusta idealnie, przez co, z czystego subiektywizmu, lepiej oceniłem tę książkę ;)
OdpowiedzUsuń