czwartek, 20 listopada 2014

"Samemu Bogu chwała", Aleksander Kowarz - recenzja

Kod Aleksandra Kowarza


Dzisiejszy świat, uzależniony od techniki i zanurzony w nieograniczonych możliwościach internetu, sprzyja tworzeniu teorii spiskowych. Kto nie słyszał o templariuszach, Zakonie Syjonu czy masonerii, którzy od wieków zza kulis pociągają za sznurki światowej polityki? Dodajmy do tego potęgę Watykanu i wojujący islam, a uzyskamy koktajl, jaki w swojej powieści zafundował czytelnikom Aleksander Kowarz.

W Samemu Bogu chwała autor roztacza dość ponurą i szarą wizję przyszłości. Przez Europę przetoczył się Dżihad, ale dzielni polscy partyzanci wraz z Gwardią Szwajcarską i zbieraniną resztek wojsk europejskich odpierają najeźdźców. Na gruzach tego, co zachowało się wśród zgliszczy dawnego świata, Watykan buduje swoje supermocarstwo. Kontynent zostaje podzielony na prowincje i okręgi, którymi zarządzają kościelni patriarchowie wraz ze Świętym Oficjum, a nad nowym porządkiem czuwają Rada Apostołów i papież (nie tylko ludzki, ale również komputerowy).

Z lektury powieści można wysnuć jeden podstawowy wniosek: Kościół katolicki jest instytucją złą do szpiku kości. Na jego czele stoją żądni władzy ludzie, którzy za wszelką cenę chcą podporządkować sobie ludzi i kontrolować wszelkie sfery ich życia. Podobną wizję świata można znaleźć w zbiorach opowiadań grozy Bóg, Horror, Ojczyzna Łukasza Radeckiego, jednak tam jest ona zaledwie interesującym tłem dla fabuły, a nie motorem ją napędzającym.

Wizja znów zjednoczonej pod katolickim sztandarem Europy jest intrygująca, jednak zastosowany przez Kowarza wyraźny podział na białe i czarne, wydaje się zbyt prosty i przez to mało wiarygodny. Ukrywający się członkowie tajemniczego Zakonu Syjonu (białe) są światli, oczytani i strzegą „jedynej słusznej” prawdy o Jezusie. Natomiast czarne (sic!) to Kościół, którego członkowie nie wydają się zbyt wierzący i religijni. Uroczyste msze są dla nich pokazem siły instytucji panującej, a pokuta – po prostu karą, którą trzeba „odbębnić” i więcej się nad nią nie zastanawiać. Kościół nie jest miłosierny i można odnieść wrażenie, że tak naprawdę niewiele ma wspólnego z nauką Jezusa, miłosierdziem i przebaczeniem. To Kościół wojujący, zwalczający herezje ogniem i mieczem, siejący grozę i strach, trzymający całą Europę „za pysk” żelazną ręką. W tekście wyraźnie zabrakło przeciwwagi dla takiego wizerunku, odcienia szarości w postaci kogoś lub czegoś, co złagodziłoby nieco totalitarny i jednoznacznie ponury obraz rządzących. Co prawda, działania Wielkiego Mistrza czy patriarchy Paryża są dość niejednoznaczne, jednak wynikają one z pobudek osobistych, a nie moralnych, a to zdecydowanie za mało, by uwiarygodnić fabułę.

Głównym bohaterem Samemu Bogu chwała jest młody gwardzista - Ateron Kern. Oddany sprawie żołnierz, w wyniku splotu tragicznych zdarzeń zapoczątkowanych w Montségur, zaczyna wahać się i zadawać pytania, na które jego przełożeni niechętnie udzielają odpowiedzi. Szuka ich więc w murach Świętego Oficjum, a także później, poza Paryżem, gdy musi uciekać.

Przemiana wewnętrzna postaci jest interesująca, jednak następuje bardzo gwałtownie. Kern, wierny gwardzista wykonujący rozkazy bez jakichkolwiek zastrzeżeń, niemal natychmiast przyjmuje za prawdę to, co powinno budzić w nim ogromne wątpliwości. Człowiek wierzący czy wychowany w danej doktrynie religijnej, pomimo wątpliwości, z dużym wahaniem odrzuci swoje przekonania czy podda je surowej ocenie. Być może jest to zamierzona cecha charakteru, jaką Kernowi nadał autor, ale znów wydaje się ona mało wiarygodna, czyniąc z niego postać bardzo naiwną i nieprawdziwą.

Samemu Bogu chwała miało potencjał na dobrą powieść sensacyjną – taki Kod Leonarda da Vinci w sztafażu postapokaliptycznym. Niestety, nie do końca się to udało. Zaskakujące zakończenie nie jest w stanie zamaskować zbyt prostych i łatwych do przewidzenia rozwiązań fabularnych. Dodatkowo można odnieść wrażenie, że autor chciał w jednym utworze zmieścić jak najwięcej teorii spiskowych, krążących wokół Kościoła katolickiego i tajemniczych zakonów działających w Europie od średniowiecza. W tym wszystkim zabrakło trochę pisarskiego warsztatu, głębszej pracy nad bohaterami i tworzonym światem. Nie jest to powieść zła, jednak jej potencjał nie został wykorzystany do końca.

Recenzja ukazała się w kwartalniku Creatio Fantastica, nr 4 (46) 2014

2 komentarze:

  1. Interesujące, choć nie jestem w pełni przekonana. Będę miała jednak ten tytuł w pamięci :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałem już jakiś czas temu, jednak autor trafił w moje gusta idealnie, przez co, z czystego subiektywizmu, lepiej oceniłem tę książkę ;)

    OdpowiedzUsuń

Komentarze obraźliwe będą usuwane.