Pora na potwora
Nie od dziś wiadomo, że maszynka do robienie pieniędzy,
jaką stało się Hollywood, z chęcią sięga po kultowe i sprawdzone (czasem nawet
wielokrotnie) motywy. Tym razem łupem pazernych twórców stał się najsłynniejszy
w historii kinematografii kaijū.
Godzilla to bohater kilkudziesięciu pełnometrażowych
filmów kinowych, komiksów, książek i seriali telewizyjnych. Jego „przygody”
(jeśli takim słowem można określić walki z innymi potworami i systematyczne
demolowanie miast) możemy śledzić już od sześćdziesięciu lat. I niejako w
rocznicę urodzin postanowiono przypomnieć światu o istnieniu japońskiego
monstrum.
W najnowszej odsłonie Godzilli twórcy wracają do korzeni. Po pierwsze, kaijū samym swym wyglądem nawiązuje do przedstawień znanych z japońskiej kinematografii. Kolos o masywnym korpusie, krótkich przednich łapach, kostnym grzebieniu na grzbiecie i mocnym ogonie zieje radioaktywnym oddechem jak za starych dobrych czasów. A jego ryk – aż serce rośnie i łza się w oku kręci. W niczym nie przypomina tyranozuropodobnego jaszczura z filmu Ronalda Emmericha – i całe szczęście.
Po drugie, Godzilla to uosobienie destruktywnych sił
natury, nad którymi człowiek w żaden sposób nie jest w stanie zapanować. Potwór
ma misję do wypełnienia (wyeliminowanie dwóch innych gigantycznych stworów
obudzonych z bardzo długiego snu), a ludzie są dla niego tylko nic
nieznaczącymi mrówkami stojącymi na drodze do celu. Nie niszczy miast celowo, nie
wprowadza chaosu świadomie – po prostu wiedziony pierwotnym
instynktem łowieckim prze do przodu tak jak człowiek idzie przez las czy
dżunglę. Jest niebezpieczny, ale jednocześnie walczy z innymi zagrażającymi
ludzkości potworami. A człowiek nie może zrobić nic, stając się tylko biernym
obserwatorem zmagań zamieniających miasta w gruzowiska.
Seria o Godzilli nigdy nie miała szczęścia do
interesujących wątków, których bohaterami byliby ludzie. Z jednej strony nie
powinno mnie to zaskakiwać, gdyż oglądam film o megapotworze dla megapotwora
właśnie. Jednak obserwowanie dość nieporadnych wysiłków zaistnienia w filmie,
choć na chwilę podejmowanych przez wybitnych aktorów (Juliette Binoche, Bryan
Cranston czy Ken Watanabe), przy jednoczesnym braku ciekawych rozwiązań
fabularnych, wydawało mi się nieco nie na miejscu. Znane twarze pojawiają się
na moment i znikają w oparach radioaktywnego dymu z walącej się elektrowni
atomowej lub pałętają się wśród gorączkowo biegających żołnierzy.
Bohaterem wyraźnie wybijającym się na pierwszy plan, jest
Ford. Wcielający się w niego trudno rozpoznawalny Aaron Taylor-Johnson, którego
sylwetka przypomina spory kawał betonowego gruzu, nie wzbudza większej sympatii
czy jakichkolwiek uczuć. Utalentowany aktor gra tak jak wygląda –
pomimo tragedii czy nielicznych miłych chwil stających się udziałem jego
bohatera, Taylor-Johnson używa właściwie jednego wyrazu twarzy. Wiem, że Godzilla to nie ekranizacja szekspirowskiej sztuki, ale
jednak mógłby choć trochę postarać się uwiarygodnić swoją postać.
Na szczęście jest jednak Godzilla przesłaniający swoim
masywnym cielskiem drapacze chmur. Twórcy filmu postanowili wykorzystać stare
dobre triki filmowe i przez większą część seansu ukrywają potwora za
wieżowcami, w morzu, chmurach czy oparach dymu, potęgując napięcie i ciekawość
widza. To podejście bardzo mi się podoba, ponieważ nie dostałam wszystkiego od
razu na tacy, a przyjemność podziwiania monstrum w pełnej krasie była
umiejętnie dawkowana. Trochę inaczej miała się sprawa z M.U.T.O.s, czyli
przeciwnikami Godzilli, których dość szybko pokazano widzowi.
Walki potworów to również filmowy majstersztyk. Rzadko
przedstawiano je z szerszej perspektywy, ujęciami panoramicznymi. Twórcy
zdecydowali się na pokazanie pojedynku „zza węgła” –
kadrami z perspektywy ludzi, podobnymi do znanych z telewizji relacji z
konfliktów zbrojnych. To również bardzo mi się podobało, ponieważ w takich
chwilach widoczny był ogrom stworów oraz zniszczeń.
Wydanie DVD zawiera dwa dodatkowe filmy. Pierwszy
materiał dotyczy sztuki tworzenia… chaosu. Specjaliści opowiadają, jak
przygotowują plan filmowy przedstawiający rozwalone budynki, gruzowiska i tak
dalej. To bardzo ciekawy dokument, bo wbrew pozorom, zrobienie wiarygodnego
bałaganu nie jest takie proste. Drugi film opowiada o antagonistach, czyli
M.U.T.O.s – jak spece od efektów stworzyli tę rasę, czym
się sugerowali i skąd czerpali inspiracje. Oba dodatki są bardzo ciekawe,
jednak zabrakło mi w nich wypowiedzi o samym Godzilli czy historii potwora.
Godzilla to film, po którym należy
spodziewać się porządnej demolki na gigantyczną skalę i to właśnie otrzymałam. Najlepiej
oglądać go na dużym ekranie, gdyż dopiero wtedy można dostrzec rozmach i wiele
detali, tym bardziej, że przez większą część filmu panuje noc lub ciemności. To
kawał dobrej i niewymagającej zaangażowania rozrywki, szczególnie przyjemnej,
gdy jest się wielbicielem prastarych potworów wynurzających się z morza.
Recenzja ukazała się na portalu Efantastyka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze obraźliwe będą usuwane.