Wsi spokojna, wsi wesoła
Jan Kochanowski, jak i wielu innych poetów czy pisarzy, idealizował w swej twórczości wiejskie życie, zachwycając się jego prostotą i harmonią z naturą. Tęsknota za spokojną, nieskomplikowaną egzystencją tkwi w nas do dzisiaj, czego wyrazem są coraz popularniejsze wyjazdy agroturystyczne czy tzw. ucieczki z miasta. Ale czy na pewno wieś jest miejscem tak sielskim i anielskim? Lektura debiutanckiej powieści Joanny Łańcuckiej każe się nad tym głęboko zastanowić.
Capówka, wieś położna z dala od większych miast, gdzieś na skraju lasu i bagien, liczy kilkanaście domów. Zamieszkują je ludzie reprezentujący przekrój całego polskiego społeczeństwa: wielopokoleniowe rodziny, przegrani życiowo pijacy, młode małżeństwo na dorobku (obowiązkowo z mężem ciągle wyjeżdżającym do pracy w odległym mieście), pełne marzeń wiejskie piękności… Jest jeszcze stara kobieta o bystrym umyśle, której córki wyjechały w świat. Starowinka cieszy się wśród sąsiadów osobliwym respektem, zabarwionym strachem, ponieważ ci uważają ją za czarownicę. I, jak się czytelnik przekonuje, nie są wcale tak bardzo dalecy od prawdy.
Tytułowa Słaboniowa to kobieta posiadająca rozległą wiedzę o ziołach, potrafiąca zarówno odebrać poród jak i przegnać złe moce. Jest swoistym strażnikiem wiejskiego porządku i zwyczajnego życia. Pomimo wieku i dręczących ją starczych chorób, chroni mieszkańców przed ingerencją istot z piekieł, które przybywają, by dręczyć ludzi.
Ja już za stara na to po nocy latanie. Ciężko mnie chodzić bez te nogie pieruńskie, a i już się nie kce, jak to dawniej bywało. Dość mnie już tych spiekładuchów, tych popaprańców, co z ludzkiej głupoty i złości na nasz padół przychodzo i niecnotę czynio. A bo to już ni ma komu złego odganiać, ludzie tera uczone, w zabobony, jak to gadajo, nie wierzo. Już ino ja jedna została, co się zna na piekielnych sztuczkach. Trza robić, póki sił starczy. Mus je, ino ochoty ni ma[1].
Czyniąc główną bohaterką starą kobietę, Joanna Łańcucka przeciwstawiła sobie dwa światy – przeszły, przesycony swoistą magią i zaludniony przez duchy, kikimory i inne nadnaturalne istoty, oraz teraźniejszy, dla którego Domowy czy Południca to zabobony, starsi ludzie to głupcy, a technika zastąpiła Boga. Jednak ani elektryczność, ani najnowszy samochód nie są w stanie uchronić mieszkańców Capówki przed działaniem złowrogich sił, bo, jak mówi sama Słaboniowa: „Sum (…) na tem świecie takie rzeczy złe, że człowiek tego ludzkim rozumem ogarnąć nie zdoła”[2].
Dużą zaletą powieści jest zastosowany przez autorkę język. Jego specyfika i zapowiedź tego, co czeka na czytelnika w środku, widoczna jest już w samym tytule książki. Łańcucka sprawnie posługuje się wiejską gwarą, nadając wszystkim historiom charakterystycznego odcienia, który pozostał po nieistniejącym już świecie. Obecnie coraz trudniej spotkać na wsi kogoś, kto mówi wyłącznie i w naturalny sposób gwarowo, więc tym bardziej warto zgłębić sposób wypowiedzi bohaterów powieści. Autorce należą się wielkie brawa za żmudną pracę z językiem oraz za ilustracje wyraźnie inspirowane sztuką ludową.
Stara Słaboniowa i spiekładuchy to udany debiut, łączący w sobie ludową magię, folklor i tęsknotę za nieuchronnie straconym światem. Łańcuckiej udała się trudna sztuka połączenia interesującej słowiańskiej mitologii z bardzo nietypową bohaterką, o której przeszłości niewiele wiadomo. Jest to przyjemna lektura, zaprawiona szczyptą nostalgii za tym, co minęło i za wciąż żywym ideałem, który tak naprawdę nigdy nie miał szansy, by się ziścić.
Recenzja ukazała się w Creatio Fantastica nr 1 (48) 2015
[1] Stara Słaboniowa i spiekładuchy, s. 243.
[2] Stara
Słaboniowa…, s. 356.
Zachęciłaś mnie do poszukania tej książki i przeczytania jej :)
OdpowiedzUsuń