Urodził się w Kielcach, z zawodu jest grafikiem komputerowym. Gdy nie miał jeszcze obowiązków, a miał czas, machał mieczem i strzelał z dział czarnoprochowych. Hartował ciało i ducha w organizacji strzeleckiej, brał udział w zawodach sprawnościowych i ćwiczył karate. Próbował też jeździć konno. Zwiedzał Polskę autostopem i na motocyklu. Zaczytywał się w książkach historycznych i fantasy. Jest laureatem wojewódzkiego konkursu Talenty 2000. Po kilkunastu latach przerwy napisał cykl opowiadań, które pojawiły się drukiem w antalogii Gawędy motocyklowe. Współtworzył kwartalnik motocyklowy Swoimi drogami. Wraz z żoną mieszka w pobliżu chęcińskiego zamku.
Z Jackiem Łukawskim, autorem powieści Krew i stal. przeprowadziłam wywiad dla Polacy nie gęsi i swoich autorów mają.
Jakie cechy powinien posiadać debiutujący pisarz by wydać swoją powieść u znanego wydawcy i odnieść sukces?
Bardzo chciałbym to wiedzieć, bo wtedy łatwiej byłoby mi się odnaleźć w tym wszystkim, co aktualnie dzieje się wokoło. Jeśli więc będziesz mogła mi wskazać kogoś, kto posiada taką wiedzę, to pierwszy poproszę go o rady i określenie cech, jakie muszę u siebie rozwinąć, by mieć szansę na wspomniany sukces.
Czy Krew i stal to Twoja pierwsza publikacja?
Samodzielna tak. Wcześniej miałem przyjemność opublikować kilka opowiadań w antologii Gawędy Motocyklowe, ale to zupełnie inna historia ;). Krew i stal jest więc pierwszą książką, pod którą w całości podpisuję się własnym nazwiskiem.
Dlaczego zdecydowałeś się zadebiutować powieścią wielotomową, a nie na przykład zbiorem opowiadań?
No tak, teraz wielotomowe debiuty są w modzie (śmiech). Na swoją obronę mam fakt, że w momencie gdy tworzyłem pierwszy szkielet historii, takiej mody jeszcze nie było. To był – Jezu, jak to zabrzmi! – schyłek lat dziewięćdziesiątych. Oczywiście od tamtego czasu zdążyłem kilka razy przemeblować sobie w głowie pomysły, ale sam schemat powieści pozostał bez zmian. Teraz z perspektywy czasu bardzo się cieszę, że wcześniej nie angażowałem się w pisanie, bo byłoby to porywanie się z motyką na słońce. W każdym razie miałem „trochę” czasu, by rozwinąć zarówno sam świat (dziś mówi się uniwersum, prawda?) i wątki. Zebrało się ich zbyt dużo, by dały się wcisnąć w jeden tom, a ja też nie czułem na to presji. Nie chciałem się nigdzie śpieszyć ani nic skracać. Uznałem, że piszę tak, jak chcę i będzie co ma być. Oczywiście liczyłem się z tym, że żadne z wydawnictw nie będzie chciało ryzykować wydania wielotomowej powieści nikomu nieznanego autora, ale po prostu musiałem spróbować. Gdy się człowiekowi kłębi w głowie pomysł przez tyle lat, to albo trzeba go z siebie wyrzucić, albo zwariować (śmiech). Postawiłem wszystko na jedną kartę, ale nie na ostrzu noża i chyba się udało.
Czy opisując stworzenia zamieszkujące Twoje uniwersum, sugerowałeś się jakimiś publikacjami? Mitologią słowiańską Brücknera lub Gieysztora? A może bestiariuszami?
Mitologią słowiańską interesowałem się jakiś czas temu, czytając wspomnianych autorów, a także Kosmana i Podgórskich. Te lektury towarzyszyły mi przez kilkanaście lat, tworząc jakiś obraz i wizję, wypadkową tego, o czym czytałem. Gdy siadłem do pisania, największą pomocą byli dla mnie Podgórscy z tej prozaicznej przyczyny, że ich praca została wydana w formie encyklopedycznej, a co za tym idzie, najłatwiej było z niej korzystać. W niektórych przypadkach trzymałem się sztywno zakorzenionych w naszej świadomości wzorców, a w innych przetwarzałem je wedle uznania. Uznałem, dla przykładu, że warto by pewne istoty stworzyły własne cywilizacje, ale za wcześniej jeszcze by o tym rozmawiać.
W Krwi i stali występują smoki. Czy Twoje smoki to klasyczne fantastyczne bestie, mądre i przebiegłe jak Smaug z Hobbita lub Drako z Ostatniego smoka? A może to po prostu zwyczajne zwierzęta nieposiadające magicznych właściwości?
W moim świecie większość smoków to zwykłe zwierzęta. Występują w kilku gatunkach, różniąc się między sobą wielkością, kształtem i zwyczajami. Niektóre z nich są mądrzejsze, inne głupsze, ale to zwierzęca mądrość lub głupota. Podobnie jak koty, psy lub konie, wśród których zdarzają się jednostki wybitne i te wybitne inaczej (śmiech). Natomiast żaden z nich nie będzie rozgrywał z bohaterami partii szachów ani nie opowie, jak to drzewiej bywało. Nie wykluczam oczywiście, że gdzieś mogła powstać jakaś anomalia, nadająca świadomość któremuś z tych zwierząt, lecz nic mi nie wiadomo, aby miała pojawić się na kartach powieści. Prędzej już jakiś zagrożony gatunek, czas pokaże.
Ważnym elementem intrygi jest miecz, Orhekryst. Nie ukrywam, nazwa przypomina brzmieniem nieco imię innego znanego miecza, Orkristra. Podobnie z imieniem Arthorn – brzmi niemal jak Aragorn czy Arathorn. Czy to świadome nawiązania do Władcy Pierścieni?
I tak i nie (śmiech). Gdy przy mieczu mogę puścić do Czytelników oko przyznając, że może być to odbierane jako ukłon wobec Tolkiena, w samej nazwie i niczym więcej, tak imię bohatera nie ma z dziełami Mistrza żadnego związku. Choć, źle mówię, ma, ale na zupełnie innej płaszczyźnie. Otóż, dla ułatwienia sobie pracy nad książką, stworzyłem różne pomoce, a w tym również cząstki słowotwórcze dla części imion. Części zależnej od obszaru, na którym zostały nadane. Skorzystałem więc z pomysłu warsztatowego, jaki podpatrzyłem u Tolkiena i to jedyny, świadomy związek, jaki powstał przy konstrukcji imienia głównego bohatera. Samo imię znaczy tyle, co „Przybysz z daleka” i jego podobieństwo do wspomnianej przez Ciebie postaci jest w stu procentach przypadkowe. Prawdę mówiąc, nawet nie pamiętałem tego imienia z trylogii, za co proszę na mnie psów nie wieszać (śmiech). Dzieła Tolkiena czytałem wiele lat temu, a filmy ominąłem szerokim łukiem, by nie psuć sobie wspomnień.
W Twojej powieści sporo jest nawiązań (czasem nawet bezpośrednich, jak choćby historia chorego na głowę chłopca, który ubzdurał sobie, że posiada pierścień zdolny zniszczyć świat) do dzieł Tolkiena. Jaki jest Twój stosunek do jednego z prekursorów fantasy?
Może najpierw wyjaśnię, że zdecydowałem się napisać taką książkę, która będzie zawierać w sobie to, co uważam za najlepsze w fantastyce. W tej starej, dobrej, klasycznej fantasy. Oczywiście w moim subiektywnym odczuciu i pryzmacie postrzegania. Wszystko już było, wszystko zostało opowiedziana wielokrotnie i czasem, można odnieść wrażenie, że poruszamy się po zaklętym kręgu znanych motywów. One się naturalnie modyfikują, zmieniają, zostają ubrane w nowe szaty, lecz zawsze pod tym kolorowym przykryciem jest dobrze znana historia lub schemat. Mając tego świadomość, nie chciałem, aby "Krew i stal" była odbierana śmiertelnie poważnie, więc pozwoliłem sobie miejscami na (trochę szelmowskie) mrugnięcia okiem do Czytelników (śmiech).
Mój stosunek do Tolkiena? Taki sam jak do innych klasyków. Chylę czoła i padam do stóp pogrążony w dozgonnym szacunku. Tego, co ci ludzie dali światu, nie da się nawet oszacować. Te wyprawy do odległych krain, przygody i emocje. Ten ładunek, który rozrywał naszą wyobraźnię, pozwalając byśmy przenosili się na karty książek i towarzyszyli ich bohaterom... Gdy pierwszy raz sięgnąłem po "Hobbita", mając już bliżej dwudziestki, chciałem przeczytać kilka stron przed snem. Skończyło się na nieprzespanej nocy i "lunatykowaniu" przez cały kolejny dzień, bo moja wyobraźnia nie chciała opuścić Śródziemia. Nie było łatwo usiedzieć wtedy w szkole (śmiech).
Jakie są Twoje inspiracje literackie?
Wymienię w przypadkowej kolejności: Lem, Sapkowski, Darda, Tolkien, Donaldson, Pratchett, Harrison, Holt. Każdemu z nich coś zawdzięczam, każdy dał coś, co trwale wyryło mi się w pamięci i miało wpływ na opowieść, którą napisałem. Nie zrozum mnie źle, nie mówię o tym, że chciałem czy próbowałem pisać tak jak Oni. Wręcz przeciwnie. Na kilka tygodni przed tym, jak siadłem do klawiatury, odstawiłem wszystkie książki fabularne i nie sięgałem po nie aż do samego końca. Mimo to ci autorzy żyją w mojej wyobraźni, więc i pośrednio odcisnęli swoje piętno na kartach "Krwi i stali". Mam nadzieję, że w pozytywny sposób.
W „Krwi i stali” występują ludy zwane Dao i Dorsal. O ile ci pierwsi nieco przypominają Tatarów lub Mongołów, to drudzy przywodzą na myśl Otomanów. Jaki wpływ na ich ostateczny kształt miała historia?
Z Dao i Dorsal to oczywiście dobry trop. Natomiast jeśli chodzi o wpływ historii, to można go nazwać kluczowym. Naprawdę szaloną radość sprawia mi przenoszenie na grunt fantastyczny tego, co znamy, co miało swoje miejsce w czasie i przestrzeni i było tam uzasadnione. Staram się wybierać i łączyć poszczególne elementy w taki sposób, by się nawzajem uzupełniały, tworząc bogaty i wielowymiarowy świat. To tak, jak w kuchni, gdzie bierzemy dobrze znane składniki i przyprawiamy je wedle własnego uznania, tworząc nowe smaki. Można by rzec, nic odkrywczego, ale jeśli jadłaś pierogi z marketu i te domowe, to zrozumiesz, o co mi chodzi (śmiech).
W powieści mnóstwo jest szczegółowych opisów codziennych czynności (przykładowo czyszczenie miecza popiołem), a bohaterowie posługują się językiem stylizowanym na średniowieczną polszczyznę. Skąd czerpałeś wiedzę o dawnych zwyczajach i słownictwie?
Jeśli pozwolisz to zacznę od końca. Język starałem się stylizować, ale w żadnym wypadku nie jest to średniowieczna polszczyzna. Moim celem było to, by nadać opowieści charakteru, ale też, by czytało się ją płynnie i bez problemu. Stylizację możemy więc rozpatrywać bardziej jako gadżet niż coś, co opiera się na źródłach. Podobnie z gwarą, którą starałem się odrobinę modyfikować w zależności od miejsca, gdzie ją bohaterowie słyszą. Są to jednak na tyle drobne niuanse, by nie wybijały z rytmu.
Natomiast zaznaczanie codziennych czynności jest dla mnie bardzo ważne. Chciałem zachować jak największy realizm i pokazać, że choć sam świat jest pełen bajkowych istot, magii czy smoków, to nadal pozostaje w pełni fizyczny. Żołnierz nie zawsze trafia, jak każdy, musi się czasem wypróżnić, rany nie goją się w dzień, a postaci nie mają fotograficznej pamięci. Oczywiście starałem się wszystko sygnalizować w taki sposób, by nie przeszkadzało, ale by Czytelnik miał tego świadomość. Jeśli raz napisałem o kopaniu dołów kloacznych, to w domyśle były one kopane za każdym razem i więcej do tematu nie wracałem. Miałem też ogromną frajdę pokazując różnice w rozwoju danych krain czy epok. Wystarczy spojrzeć na magiczny miecz, który został wykuty wiele lat wcześniej i nijak się ma do tych, używanych obecnie, lub na to, że w pewnym miejscu, gdzie trafiają bohaterowie, nie używa się strzemion. Chyba zdradzam zbyt wiele (śmiech).
Skąd czerpałem wiedzę? Z książek oczywiście, ale pamiętajmy, że "Krew i stal" nie jest literaturą faktu ani tym bardziej opracowaniem naukowym. Fakty i ciekawostki historyczne są więc wobec powieści służebne, a nie odwrotnie. Korzystałem z nich tu, gdzie uznałem za zasadne, a w innych miejscach modyfikowałem lub zastępowałem wymyślonymi. Dobrym przykładem są tu stopnie i nazewnictwo wojskowe, które stanowią swoisty zlepek nazw i funkcji z różnych okresów. Zlepek świadomy, skonstruowany tak, by mógł być interpretowany intuicyjnie przez każdego czytelnika... Każdego prócz historyków. Oni zapewne będą rwać włosy z głowy i wieszać na mnie psy w tym temacie(śmiech).
Ile tomów będzie liczyć „Kraina martwej ziemi”?
Będą to trzy tomy, bo inaczej nie byłaby to stuprocentowa fantastyka (śmiech).
I na koniec pytanie najważniejsze: kiedy możemy spodziewać się drugiego tomu przygód Arthorna?
Drugi tom już powoli powstaje i sądzę, że do końca roku będzie gotowy. Jednakże o tym, czy trafi na księgarskie półki, zdecydują tak naprawdę Czytelnicy i ich zainteresowanie tomem pierwszym. Podejrzewam, że w piwnicach pod wydawnictwem siedzi jakiś smutny człowieczek i całymi dniami ogląda kolorowe słupki. Jeśli słupek podpisany "Krew i stal" nie osiągnie odpowiedniego poziomu, to pogoni mnie on z drugim tomem tam, gdzie pieprz rośnie (śmiech). A zupełnie poważnie mówiąc, to mam nadzieję, że spodoba się Państwu moja powieść i zachęci do śledzenia dalszych losów bohaterów. Zapraszam więc do lektury.
Dziękuję za miłą rozmowę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze obraźliwe będą usuwane.