niedziela, 21 lutego 2016

Nowe wyzwanie - robienie witraży

Dawno nie było wpisu rękodzielniczego. Wszystko przez to, że gros czasu zajmują mi dzieci i... czytanie książek. O ile to drugie mogę robić wyrywkowo (zawsze w ciągu dnia znajdę chwilę by "urwać" parę stron), o tyle te pierwsze to istne pochłaniacze godzin od samego rana (dzień zaczynam od nieśmiertelnego "Mamoooo!" dobiegającego z pokoju Ksenomorfiątka, a potem krzyku czteromiesięcznego ZgrEdka domagającego się jedzenia). Ale czasami zdarzają się chwile wytchnienia i udaje mi się urwać dzień lub dwa, by wziąć udział w warsztatach. Tym razem uczestniczyłam w dwudniowym kursie robienia witraży.



Na pewno niejednokrotnie widzieliście witraże w kościołach. nie ma co ukrywać - są piękne. Okazuje się, że technik tworzenia szklanych cudów jest kilka, a dzięki pani Agnieszce Tylińskiej - Sopolińskiej poznałam jedną z nich.

Sposób wyrobu witrażu jest niezwykle prosty. Rysujemy projekt, dzielimy go na mniejsze elementy, dobieramy odpowiednie kolory szkła, a następnie wycinamy te elementy ze szkła właśnie. Proste? Proste, tyle że nie do końca, bo sam proces cięcia szkła to dla osób nie mających z tym wcześniej do czynienia droga przez mękę. Szkło pęka, kruszy się, często nie chce się przełamać... Do tego ostre krawędzie, które trzeba zeszlifować... Dla mnie to była tragedia. A że wybrałam sobie dość skomplikowany (jak na nowicjusza) projekt, to miałam naprawdę sporo roboty. Po pierwszym dniu efekt czterogodzinnej pracy był daleki od zadowalającego.


Gdy już pogodziłam się z myślą, że prawdopodobnie wykonuję pierwszy i zarazem ostatni witraż w moim życiu, nastąpił przełom. Po docięciu i doszlifowaniu kolejnych kawałków szkła, przyszedł czas na oklejanie go taśmą miedzianą (po to, by przy lutowaniu cyna połączyła i utrzymała razem całość). W tym momencie zobaczyłam, że moja praca ma jakiś sens, a sam projekt nabrał konkretnych i wcale niebrzydkich kształtów.


Ostatni etap to lutowanie, a potem patynowanie. Dzięki lutowaniu można zamaskować niektóre niedoskonałości wynikające z niedokładnego cięcia. Nie wszystko, ale większość. Z kolei patynowanie to po prostu pokrycie specjalnym płynem wszystkich linii łączących poszczególne elementy, co nadaje całości bardzo ładnego wyglądu. Efekt końcowy wygląda tak:


Myślę, że jak na pierwszy witraż (tak, tak, raczej nie ostatni) wyszło nieźle. Głowa konia chyba jest rozpoznawalna, prawda?

Technika robienia witraży jest czasochłonna (szczególnie docinanie szkła), ale za to rezultat jest efektowny. Być może następnym razem pokuszę się o jakiś przestrzenny witraż (abażur na lampę?), ale to za jakiś czas. Rezultatami na pewno nie omieszkam się z Wami podzielić.

1 komentarz:

Komentarze obraźliwe będą usuwane.