poniedziałek, 25 kwietnia 2016

"Miecze cesarza", Brain Staveley - recenzja

Przyszłość i nadzieja cesarstwa



Niełatwo być władcą, szczególnie gdy rządzi się ogromnym cesarstwem. Bogactwo, przepych, konkubiny… I polityczne rozgrywki sięgające niemal mitycznych czasów i równie zapomnianych ras. A także troje dzieci, wśród których jest następca tronu. To wszystko pozostawia za sobą cesarz Annuru, który ginie zamordowany przez nieznanych wrogów.

Wydawać by się mogło, że – cytując Andrzeja Waligórskiego i jego Balladę o cysorzu – „cysorz to ma klawe życie”. Okazuje się jednak, że nie do końca. Nagła śmierć Sanlituna hui’Malkeeniana w świątyni Intarry sprowadza na jego dzieci realną groźbę. Ktoś próbuje wyeliminować trójkę rodzeństwa, a przede wszystkim następcę tronu, Kadena. Cała trójka musi nie tylko walczyć o własne życie, ale także dowiedzieć się, kto dybie na nie i należący od stuleci do rodu Malkeenianów, Nieciosany Tron.

Kaden, następca tronu, przebywa w klasztorze mnichów służących Niememu Bogu. Wydawać by się mogło, że skoro dziedziczy tron, wydarzenia z jego udziałem będą najciekawsze. Niestety, jest wręcz przeciwnie. Opis życia mnichów, ich rytuałów i dziwacznych ćwiczeń, jest zwyczajnie nudny. Dla mnie był to wątek najtrudniejszy do przebrnięcia, bo chociaż sam Kaden wyraźnie różni się od stereotypu następcy tronu (żyje w ubóstwie na równi z pozostałymi mnichami, nie jest faworyzowany, a traktowany jak każdy inny uczeń), to jednak jego pobyt w górskim klasztorze jest zbyt zwyczajny, by mógł być ekscytujący. I nawet pojawienie się tajemniczego zabójcy kóz wyjadającego mózgi jakoś nie popycha akcji do przodu.

Drugi z braci, Valyn, to zupełnie inna historia. Czytelnik poznaje go u schyłku szkolenia w elitarnej jednostce Kettralu tuż przed ostatecznym egzaminem – Próbą Hulla. Brutalne i wyczerpujące treningi, docinki ze strony kolegów oraz niechęć przełożonych, często ujawniają wybuchowy charakter przyszłego kettralowca. Jedynie Ha Lin, jego przyjaciółka, jest w stanie okiełznać te emocje i utrzymać je w ryzach. Valyn jest interesującą postacią, nie dającą się złamać i wytrwałą, a prowadzone przez niego śledztwo na tyle dobrze poprowadzone, że ten wątek jest najciekawszy.

Ostatnia z rodzeństwa, Adare, mieszkała z ojcem w pałacu. I choć jest najstarsza, nigdy nie zasiądzie na Nieciosanym Tronie. Bystra i inteligentna, po śmierci cesarza została wyznaczona przez niego jednym z ostatnich dekretów, na ministra finansów. Dziewczyna postanawia odkryć, kto zamordował Sanlituna i za wszelką cenę doprowadzić sprawcę przed oblicze sprawiedliwości. Przyznam, że choć początkowo jej rola była niezbyt ciekawa, tak jakby autor nie do końca miał na nią pomysł, to z czasem nabrała znaczenia, a granicząca z obsesją chęć dopadnięcia mordercy znalazła nieoczekiwany finał.

Najciekawszą postacią spoza cesarskiego rodu jest niewątpliwie Ran Il Tornja. Kenarang, głównodowodzący armii, a po śmierci Sanlituna także regent, wydaje się być człowiekiem nijakim, zapatrzonym w barwne stroje, bez politycznych ambicji (zadowala go pozycja, jaką osiągnął), a także wiernym tronowi. Jednak pewne wydarzenia i słowa sugerują, że takie zachowanie to tylko poza, fasada, za którą kryje się coś więcej. Co to jednak jest? Mam nadzieję, że pokażą to kolejne tomy.

Gdzieś w tle przewija się wątek tajemniczych Csestriimów, istot uważanych za wymarłe i nienawidzących ludzi. Enigmatyczny prolog wprowadza postać Tan’isa i daje niejakie pojęcie o sposobie myślenia jego rasy, jednak w pierwszej części Kronik Nieciosanego Tronu wątek nie został nadmiernie rozwinięty, a raczej tylko zasygnalizowany.

Przyznam szczerze, że początek książki nie jest zbyt zachęcający. Pierwsze dwieście stron to zapoznawanie się z bohaterami, ale miejscami czytanie jest prawdziwym wyzwaniem. Autor połowę z tego mógłby bez wyrzutów sumienia cisnąć do kosza, szczególnie fragmenty dotyczące szkolenia Kadena przez mnichów, bo te niewiele wnoszą, a wręcz irytują. Władca Annuru miał troje dzieci, a w czasie jego śmierci, każde z nich przebywało w innej części cesarstwa, tak więc czytelnik otrzymuje życiorysy postaci i przy okazji charakterystyki poszczególnych prowincji imperium. Z jednej strony mogłoby to być ciekawe, bo każdy region rządzi się innymi obyczajami, jednak w rezultacie wyszły z tego dość nudne i niemiłosiernie dłużące się fragmenty, które spokojnie można by było streścić w najwyżej kilku zdaniach.

Miecze cesarza nie są ani rewolucyjną powieścią, ani tym bardziej szczególnie nowatorską. Staveley wykorzystuje znane schematy (m. in. walki o tron czy mityczne rasy) i zbyt często używa powtórzeń tych samych informacji, jednak trzeba przyznać, że jak na debiut literacki jest to książka udana. Tło kulturowe Annuru, różnice regionalne czy różnorodność charakterów sprawiają, że od pewnego momentu powieść czyta się szybko i z żalem odkłada skończoną na półkę. Niestety zanim do tego dojdzie, trzeba przebrnąć przez niemal jedną trzecią tomu, co dla niektórych czytelników może stanowić zaporę nie do przebycia.

Mimo wszystko Miecze cesarza polecam. Słusznych rozmiarów tomiszcze (ponad sześćset stron) obiecuje zajęcie na kilka wieczorów, a końcówka powieści zapowiada ciekawszą fabułę w kontynuacji.

Recenzja ukazała się na portalu Polacy nie gęsi i książki czytają

Tytuł: Miecze cesarza (The Emperor's Blades)
Autor: Brian Staveley
Tłumacz: Jerzy Moderski
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 632
ISBN: 978-83-7818-693-9

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze obraźliwe będą usuwane.