poniedziałek, 9 maja 2016

Ceramika, czyli kolejna dłubanina

Przy dwójce małych dzieci znalezienie czasu na jakąkolwiek formę aktywności rękodzielniczej niemal graniczy z cudem. Na szczęście w sobotę udało mi się wyrwać z domu i wziąć udział w warsztatach... malowania ikon. Tak, wiem, to post o lepieniu ceramiki, skąd więc ikony? Spokojnie, za malowanie obrazów się nie biorę (przynajmniej na razie), a zamiast tworzenia obrazów religijnych po prostu chwyciłam glinę i przez dobre trzy godziny lepiłam. Uwierzcie mi, niewiele jest rzeczy, które tak dobrze rozluźniają jak tworzenie czegoś z nieforemnej bryły gliny.

Na pierwszy ogień poszła miska, o mniej więcej 15-centymetrowej średnicy. Wygląda tak:



A potem to już nieco eksperymentowałam. Zazwyczaj mam tak, że dopiero w trakcie lepienia mam pomysł na naczynie. Najpierw chciałam zrobić dzbanek, potem jednak zdecydowałam się na kubek. W rezultacie powstał kubek (?) z pokrywką w kształcie czapeczki żołędzia (z obowiązkowym ogonkiem). Samo naczynie ozdobiłam motywem liści dębu. A rezultat końcowy jest taki:




Teraz naczynia schną i czekają na wypał.

Moje "gary" nadal są niezbyt foremne, jednak wydaje mi się, że idzie mi coraz lepiej. Dlatego też biorę się za lepienie w domu - odstresowanie gwarantowane, a jak moje Ksenomorfiątko weźmie w łapki glinę, to może też coś stworzy. Efekty przedstawię Wam w kolejnych postach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze obraźliwe będą usuwane.