piątek, 19 sierpnia 2016

"Na skraju Strefy", Krzysztof Haladyn - recenzja

Nowiczok



Tytułowy nowiczok to pochodzące z języka rosyjskiego określenie dotyczące żółtodzioba, nowicjusza w danej dziedzinie. Takim nowiczokiem jest główny bohater powieści Krzysztofa Haladyna; nowiczokiem w stalkerskiej tematyce jestem również ja, ponieważ pomimo lektury kilku pozycji z serii Fabryczna Zona, fenomen tego cyklu i wydawać by się mogło niegasnąca popularność literatury postapokaliptycznej, nadal pozostają dla mnie zagadką.

Jak wspomniałam, kilka powieści o stalkerach przeczytałam (czy wydanych przez Fabrykę Słów, czy umieszczonych w uniwersum Metro 2033). W większości przypadków lektura bardzo mnie rozczarowała, ponieważ autorzy za bardzo powielali schematy. Bohaterami zazwyczaj byli buchający testosteronem stalkerzy, co to nie boją się żadnego mutanta i pójdą na niego nawet na bagnety, a wędrówki po rozpadających się kamienicach w poszukiwaniu cennych fantów, to dla nich chleb powszedni. Wizje roztaczane przez pisarzy pełne były krwiożerczych roślin, za walutę służyły naboje do kałacha, a rolą kobiety było hodowanie grzybów, rodzenie dzieci i czekanie na wracającego z patrolu mężczyznę (zazwyczaj z innymi kobietami, bo powróciło wielożeństwo). Jednym słowem – nuda. 

Z powyższych powodów do lektury Na skraju strefy zabierałam się jak przysłowiowy pies do jeża. Myślałam, że czeka mnie ciężka przeprawa z kolejnym wszystkowiedzącym, rzucającym przekleństwami i granatami wojakiem, hordami zmutowanych psów, kretów i podobnych zwierzątek oraz żarłocznymi kuzynami maleńkich rosiczek. Na szczęście bardzo się pomyliłam.

Haladyn rozpoczyna swoją opowieść od mocnego uderzenia. Główny bohater, Dimitrij Petrenko, służący w kompanii karnej na skraju Strefy, znajduje zwłoki swojego przełożonego. Wszystko wskazuje na to, że sierżant popełnił samobójstwo, ale powody takiej decyzji są niejasne. Wkrótce w obozie zachodzą poważne zmiany, a przez niefortunny zbieg okoliczności Petrenko musi uciekać w jedyne miejsce, w którym armia nie jest w stanie go dosięgnąć – w głąb Strefy. 

Największym plusem debiutanckiej powieści Haladyna jest sposób, w jaki autor przedstawia Strefę. Pisarz postanowił uczynić bohaterem i jednocześnie narratorem człowieka, który co nieco o Zonie wie, ale jedynie ze szkolenia wojskowego lub krótkich wypadów poza obóz. Jak się wkrótce okazuje, w armii nie powiedziano mu wszystkiego, teoria niekoniecznie przekłada się na praktykę, a zdobyte informacje zdadzą się jedynie psu na budę. Tak więc Dima (zwany w Strefie Sołdatem) jest kompletnym nowiczokiem jeśli chodzi o faunę i florę Zony i choć fantastycznie strzela z Dragunowa, może zginąć włażąc w pierwszą lepszą anomalię. Takie przedstawienie świata po wybuchu reaktora jest świetnym posunięciem, ponieważ czytelnicy, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z serią Fabryczna Zona, mają okazję poznać ją od początku, tak jak robi to Dima. 

Haladyn świetnie operuje językiem, dzięki czemu powieść czyta się płynnie i po prostu przyjemnie. Nie bombarduje czytelnika informacjami o strefie zakazanej – wszelkie opisy są podane zdawkowym, naturalnym tonem, w sposób nienachalny i wyważony. Dzięki temu narracja Dimy wypada naturalnie, a my sami możemy oswoić się z nowymi rewelacjami. W dialogach nie brak humoru, jest on jednak lekki, a przekleństwa grubszego kalibru (tam, gdzie zbierają się mężczyźni z bronią, musi zaraz latać „mięcho”) zdarzają się bardzo rzadko i są dobrze wkomponowane w kontekst. Podobnie jest z rosyjskimi, ukraińskimi i białoruskimi wtrętami (często dotyczącymi terminów wojskowych), których tłumaczenie znajduje się w przypisach. 

Główny bohater jest dość nietypowy jak na stalkera. Jak wspomniałam, służył w karnej kompanii (nie zdradzę za co, to sami odkryją czytelnicy) i musiał uciekać w głąb Strefy. Jest nie tylko niemal kompletnym ignorantem w sprawach Zony, ale także rzadko spotykanym przypadkiem żołnierza z zasadami. Jego kodeks moralny przysparza mu kłopotów, jednak dzięki temu Dima sprawia wrażenie nieco naiwnego chłopaka, a przez to naprawdę da się go lubić (czego o stalkerach z innych powieści raczej nie mogę powiedzieć). 

W Na skraju Strefy istotną rolę odgrywają kobiety i nie jest to pilnowanie ogniska domowego. Służą w wojsku na równi z mężczyznami. Co prawda Inga, ukochana Petrenki, rysuje się jako postać o nijakim charakterze (mam nadzieję, że w drugim tomie się to zmieni), ale Wiera, żołnierka Powinności, to już inna historia. Haladynowi udało się stworzyć pierwszą kobietę-stalkera, która ma pewien rys prawdopodobieństwa. Wbrew pozorom nie jest to typowy babochłop, ani tym bardziej zwiewna nimfa czekająca na swego lubego. Dziewczyna ma swój plan i realizuje go z uporem, umie też w odpowiednim momencie „przywalić z piąchy” (jeśli trzeba). 

Ciekawym zabiegiem jest próba odpowiedzi na pytania czysto teologiczne. Czy wybuch reaktora i powstanie Strefy jest dziełem zaplanowanym przez Boga? Czy ten mały Armagedon jest testem ludzkości? Scena, gdy bohaterowie docierają do tajemniczej Cerkwi i są świadkami nieco surrealistycznego nabożeństwa, każe zastanowić się nad nadprzyrodzonym aspektem katastrofy jądrowej, wprowadza także element duchowości do często traktowanej stricte naukowo teorii powstania obszaru zakazanego.

Na skraju Strefy to powieść, od której powinno się zaczynać przygodę z Zoną, szczególnie gdy nie ma się zbyt wielkiego o niej pojęcia (przykładowo, ja w S.T.A.L.K.E.R.a nigdy nie grałam). Odkrywanie tajemnic Strefy i jej mieszkańców wraz z Dimą/Sołdatem sprawi wiele radości, tym bardziej, że jest to miejsce nie tylko niebezpieczne, ale również na swój sposób piękne. Mam nadzieję, że autor pójdzie za ciosem i kolejne dwa tomy przygód stalkerskiego nowiczoka będą równie interesujące.

Recenzja ukazała się w czasopiśmie Creatio Fantastica 2 (53) 2016

Tytuł: Na skraju Strefy (seria Fabryczna Zona)
Autor: Krzysztof Haladyn
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 400
ISBN: 978-83-7964-155-0

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze obraźliwe będą usuwane.