wtorek, 23 sierpnia 2016

"Ostateczny argument", Joe Abercrombie - recenzja

Władca marionetek



Ostateczny argument królów[1].

Przypadki chodzą po ludziach. Każdy jest kowalem własnego losu. Los tak chciał. Kto nie zna tych mądrości ludowych? Wydaje się nam, że naszym życiem rządzimy my sami, bierzemy swoje przeznaczenie we własne ręce i kształtujemy je tak, jak nam się podoba. A jeśli tak jednak nie jest? I wszystko to, czego dokonaliśmy, zaplanował za nas ktoś inny, ktoś, kto zza kulis od wielu lat pociąga za niewidzialne sznurki? Taka sytuacja stała się udziałem bohaterów Ostatecznego argumentu, finałowego tomu trylogii Pierwsze Prawo pióra Joe Abercrombiego.

Po tym wstępie chcę zaznaczyć, drogi Czytelniku, że dalszy ciąg recenzji czytasz na własną odpowiedzialność, ponieważ może ona zawierać uwagi i spostrzeżenia, które zdradzą treść omawianej pozycji. Tak więc, uwaga! Spoilery!

Akcja powieści zatacza koło i wraca do punktu wyjścia – Adui, stolicy Unii. To tu rozegra się spektakularny finał i tu skrzyżują się drogi wszystkich postaci.

Glokta dan Sand wraca do domu. Choć obrona Dagoski nie przetrwała gurkhulskiej nawały, inkwizytor nadal pełni swoją funkcję i pnie się po szczeblach kariery. Co więcej, zostaje uwikłany w konflikt interesów dwóch potężnych sił walczących o tron Adui opustoszały po nagłej – acz spodziewanej – śmierci króla. Obie strony chcą, by kaleka pracował tylko dla nich, co stawia go w niebezpiecznej sytuacji. Dodatkowo Ardee West, niepokorna i uparta siostra pułkownika Westa, nad którą inkwizytor obiecał roztoczyć opiekę, zaczyna sprawiać problemy.

Collem West nadal pozostaje na północnym froncie. Niespodziewany awans i równie zaskakujący sprzymierzeńcy sprawiają, że wojsko staje przed niepowtarzalną szansą, by raz na zawsze rozwiązać problem najazdów barbarzyńców w tej części kraju i zniszczyć Bethoda oraz znienawidzonych szanków. Jego wysoka pozycja w armii okupiona jest latami upokorzeń oraz wyrzutami sumienia, jednak West jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, a jego umiejętności rozgrywania między sobą generałów wzbudzają podziw.

Rozczarowani ostatecznym wynikiem wyprawy Bayaz, Logen, Ferro i Jezal znów znajdują się w centrum rozgrywek politycznych. Dziewięciopalcy, pomimo realnej groźby śmierci z rąk szukających pomsty wrogów, postanawia wrócić na Północ. Jezal, którego wyprawa na kraniec świata odmieniła zarówno fizycznie, jak i psychicznie, próbuje ustabilizować swoje życie i pragnie spędzić jego resztę u boku Ardee West, siostry swego przyjaciela Collema. Ferro nadal syci się marzeniami o zemście na Gurkhulczykach, a tę obiecuje jej Bayaz, Pierwszy Wśród Magów.

To właśnie ta ostatnia postać okazuje się największym zaskoczeniem serii. W pierwszym tomie Bayaz sprawiał wrażenie nieco szalonego staruszka, który choruje na manię wielkości nieadekwatną do umiejętności. Wydawało się, że jego sława przeminęła, a najlepsze czasy ma już dawno za sobą i chociaż włada jakąś magią, to jednak stosuje ją oszczędnie i w ostateczności (w czym przypomina nieco tolkienowskiego Gandalfa). W Nim zawisną organizuje i przewodzi wyprawie, która ma na celu odnalezienie potężnego artefaktu, który odmieni losy wojny. W trakcie długiej podróży maska zbzikowanego staruszka opada ukazując oblicze gotowego na wszystkiego i groźnego przeciwnika szukającego okazji do wyrównania rachunków z dawnym kompanem. Jednak dopiero w Ostatecznym argumencie czytelnik może poznać jego prawdziwe oblicze.

Transformacja Bayaza następuje powoli. Ze snutych przez niego opowieści, a także rozmów z napotkanymi po drodze innymi magami, wyłania się obraz zdolnego i niezwykle ambitnego człowieka, który dzięki swojej determinacji i zdolnościom kształtuje królestwo wedle swego życzenia i widzimisię. Bayaz ma niezwykły talent do manipulowania ludźmi w taki sposób, by nie zorientowali się, że ktokolwiek nimi steruje, tworzy wielopiętrowe intrygi i kształtuje los innych ludzi od najmłodszych lat. Przy czym nauczony wielusetletnim doświadczeniem wydaje się posiadać wręcz niewyczerpane pokłady cierpliwości. Abercrombiemu udało się stworzyć postać naprawdę wielką i wyjątkową, dla której magia jest tylko dodatkiem, bo przecież nie trzeba zaklęć i spektakularnych fajerwerków, ale raczej talentu i geniuszu, by tworzyć tak skomplikowane intrygi i niejako z cienia przez stulecia sterować królestwem.

Pozostali bohaterowie również zaskakują. Jezal, wyniesiony na tron Adui, stara się być coraz lepszym człowiekiem i królem, chociaż wie, że dysponuje bardzo ograniczonymi możliwościami. Logen próbuje odpokutować grzechy przeszłości, ale posiadanie w sobie wiecznie nienasyconego i szalonego ducha Krwawej Dziewiątki mu tego nie ułatwia. Z kolei Glokta, miotany między dwoma ścierającymi się siłami politycznymi, odnajduje w sobie ludzkie uczucia, których nie wypleniły, a tylko uśpiły, więzienie i tortury w Gurkhulu. Cała trójka w mniej lub bardziej świadomy sposób stara się być lepszymi ludźmi, aczkolwiek z różnym skutkiem. I tylko Ferro pozostaje sobą, nie próbuje się zmienić, wierząc, że wieloletnia niewola wypaliła w niej wszelkie ludzkie odruchy pozostawiając wyłącznie nienasyconą żądzę zemsty.

Charakterystyczne dla języka Abercrombiego cięte riposty (szczególnie w wykonaniu Glokty) czy pełne szczegółów opisy walki i rzezi w Ostatecznym argumencie występują bardzo często. Nie oznacza to jednak, że autor przesadza, a czytelnik odczuwa zmęczenie czy niesmak. Pisarzowi udaje się umiejętnie dawkować zarówno humor (często bardzo subtelny i bardzo celny), jak i drastyczne opisy, dzięki czemu lektura nie nudzi.

Finał cyklu obfituje w pełne krwi, flaków i odciętych kończyn opisy rzezi i masakr, ale o ile opisy poszczególnych potyczek są dość szczegółowe, o tyle przedstawienie ogólnego obrazu działań wojennych już nie. Abercrombie nie zanudza czytelnika podawaniem nazw konkretnych jednostek wojskowych, numerów kompanii i oddziałów. Skupia się raczej na opisach zmagań pojedynczych żołnierzy lub niewielkich grup. I choć czytelnik ma świadomość ogromnej liczby żołnierzy gurkhulskich, to jawią się oni jako masa, a nie wyłącznie karny szyk kilku legionów dowodzonych przez konkretnych ludzi, którym autor nadał imiona. Dzięki temu nadmierna szczegółowość nie odrywa od tego, co w tekście istotne – dramatu, poszczególnych ludzi rzuconych w sam środek wiru zmagań wojennych.

Ostateczny argument to bardzo dobre i zaskakujące zwieńczenie trylogii Pierwsze Prawo. Abercrombie dowiódł, że świetnie czuje się zarówno na polu walki, opisując działania wojenne, jak i w pałacowych korytarzach snując dworskie intrygi. Jego bohaterów, pomimo znacznych wad charakteru, da się lubić (szczególnie niezwykle inteligentnego, ale parającego się odrażającą profesją Gloktę dan Sanda) i szczerze kibicuje się ich zmaganiom. Cieszę się, że wydawnictwo MAG zdecydowało o ponownym wydaniu trylogii, i to w ciekawej, pasującej do innych powieści autora szacie graficznej.




[1]              Napis ryty na armatach króla Ludwika XIV. Joe Abercrombie, Ostateczny argument, s. 407.

Recenzja ukazała się w czasopiśmie Creatio Fantastica 2 (53) 2016

Tytuł: Ostateczny argument (Last Argument of Kings)
Autor: Joe Abercrombie
Tłumacz: Wojciech Szypuła
Wydawnictwo: MAG
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 841
ISBN:978-83-7480-641-1

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze obraźliwe będą usuwane.