środa, 8 grudnia 2021

Burza nadciąga, Cavan Scott - recenzja

Myślenie życzeniowe



Według Wikipedii myślenie życzeniowe to “sposób rozumowania i podejmowania decyzji opierający się na wizji „optymistycznego scenariusza” w miejsce odwoływania się do dowodów i racjonalności”. No cóż, nie ma lepszej definicji działań Jedi i kanclerz Republiki, które widzimy w powieści Burza nadciąga Cavana Scotta.

Uwaga, recenzja może zawierać spoilery!

Słowo wstępne

Projekt Wysoka Republika cały czas jest rozwijany - nie tylko w powieściach, ale również w komiksach. Tym razem dostaliśmy do rąk kolejną pozycję skierowaną do dorosłego czytelnika. Burza nadciąga Cavana Scotta to dalszy ciąg historii, którą poznaliśmy w Świetle Jedi. Po katastrofie nadprzestrzennej życie w Republice powoli wraca do normy. Aby scalić światy Republiki, pokazać ich piękno i różnorodność, a także zachęcić inne światy do wstąpienia do tego tworu politycznego, kanclerz Soh wraz z Jedi organizuje wielki festiwal. I tu zaczynają się kłopoty, bo zagrożenia czające się w galaktyce - Nihilowie oraz Drengirowie - nie zamierzają przyglądać się biernie działaniom pani kanclerz.

Dramatis personae

Przed lekturą warto znać poprzednią część, a także powieści młodzieżowe - choć nie są one niezbędne do gładkiego przejścia w fabułę, to jednak wyjaśniają pewne kwestie, które pojawiają się na kartach powieści (np. pochodzenie Drengirów), a także wprowadzają nowe postacie.

Jako, że jest to bezpośrednia kontynuacja Światła Jedi, pojawiają się postacie już nam znane. Pod względem rozwoju po stronie Jedi zdecydowanie na pierwsze miejsce wybija się Elzar Mann, któremu daleko jest do znanych nam z filmów czy Legend pompatycznych Jedi. I to jest niewątpliwie ogromny plus tej serii - Jedi są bardzo różni, w wielu aspektach bardzo ludzcy. Stellan Gios dostaje niezłą lekcję pokory, a Bell Zettifar po raz kolejny udowadnia sobie, że nieprzypadkowo jest rycerzem Jedi.

Na drugim końcu konfliktu stoją Nihilowie. Mam wrażenie, że autor położył większy nacisk na rozgrywki wewnętrzne między nimi niż na wiarygodność działań Jedi czy kanclerz Soh pod kątem Festiwalu i jego ochrony. I bardzo dobrze, bo te wewnętrzne tarcia są bardzo ciekawe. Marchion Ro prowadzi jakąś własną grę, natomiast swoje próbują uszczknąć pozostali dowódcy. Postacie Nihilów nie zaskakują niczym nowym, jednak moim zdaniem sama idea istnienia tego typu organizacji jest bardzo ciekawie poprowadzona.

O święta naiwności!

Teraz będę trochę marudzić. I nie chodzi tu o wydanie czy tłumaczenie powieści, bo one są bez zarzutu, ale raczej o kierunek polityczny, jaki nadano Republice.

To, co strasznie irytuje mnie w tej powieści, to myślenie życzeniowe, które zawarłam w tytule recenzji, i bardzo naiwna wiara kanclerz Soh oraz Jedi, że ochronią samodzielnie Republikę przed zagrożeniami ze strony Nihilów czy Drengirów. Tę naiwność skutecznie obnaża bezpardonowy atak na Valo i wydarzenia jakie tam się rozegrały. Jedi i Republika zignorowali wyraźne zagrożenie, jakie stanowią Nihilowie. Sposób myślenia był następujący: "skoro przez jakiś czas Nihilowie nie dają o sobie znać, to zróbmy wielki Festiwal dla całej galaktyki ze znikomą ochroną i zaprośmy na niego królową Togrutan, z którą zamierzamy dyskutować na temat sojuszu. Kilkunastu Jedi sobie w razie czego poradzi". No cóż, o tym jak to wyszło przeczytacie w książce.

Nie jestem w stanie zrozumieć toku myślenia twórców obecnego uniwersum, którzy uparcie próbują zdemilitaryzować Gwiezdne wojny. Przykładem jest nie tylko kanclerz Soh, ale również Mon Mothma, która jako kanclerz Nowej Republiki rozwiązała siły wojskowe. Nie jest to koncept przedstawiony w interesujący sposób, wprowadza więcej złego niż dobrego. Przede wszystkim brak tu rzeczowych argumentów, które by go dobrze wyjaśniały i uzasadniały, ale przede wszystkim jest nielogiczny, gdy weźmiemy pod uwagę zagrożenia, przed jakimi stają bohaterowie i galaktyka. Nie mówię tu o wprowadzeniu sytuacji odwrotnej, czyli kolejnej/poprzedniej wersji Imperium (Najwyższy i Ostateczny Porządek to kolejne kuriozum), ale o wyważeniu sytuacji by była ona jak najbardziej wiarygodna. W tym momencie opieranie się tylko i wyłącznie na Jedi jest zwyczajnie głupie i trudno w tym miejscu nie zgodzić się ze słowami senatora Tia Toona, który forsuje w senacie ustawę o utworzeniu republikańskich sił wojskowych niezależnych od Jedi.

Wielka Republika

Pomimo wyżej wymienionych minusów, które mi przeszkadzają (innym czytelnikom może niekoniecznie) Burza nadciąga to powieść, którą dobrze się czyta i która prowadzi zarówno Jedi, jak i Nihilów w interesującym kierunku. Z niekłamaną ciekawością czekam na dalszy ciąg tej historii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze obraźliwe będą usuwane.