wtorek, 6 grudnia 2022

"Druga szansa" - fanfik z uniwersum Star Wars

Druga szansa


Dzisiaj mam dla Was coś innego niż zwykle, a mianowicie opowiadanie, które jakiś czas temu napisałam. Akcja tego fanfika rozgrywa się w świecie Gwiezdnych wojen, w czasach, które lubię najbardziej, czyli Imperium. Jeśli spodobał Wam się serial Andor, to może i spodoba się ten mój tekst. Enjoy!

Wojny klonów zakończyły się, a na gruzach skompromitowanej Republiki wyrosło Imperium. Na niższych poziomach Coruscant życie jednak niewiele się zmieniło. Dla niektórych koniec wojny oznaczał jeszcze większe kłopoty.

Siedział na podłodze oparty plecami o ścianę, skulony tak bardzo, jak tylko się dało. Starał się być niewidoczny, pragnął zlać się z tłem mając nadzieję, że ojczym, naćpany przyprawą, nie zauważy go, gdy wejdzie do pokoju. Ostatkiem sił powstrzymywał cisnące się do oczu łzy. Przez otwarte drzwi widział leżącą na kanapie matkę. Jej prawe ramię zsunęło się, a dłoń leżała dotykając starej, poprzepalanej wykładziny. Miała przymknięte powieki, a z kącika jej ust ciekła krew powoli skapując na odsłonięty obojczyk. Wyglądała na martwą, ale widział unoszącą się w regularnym oddechu klatkę piersiową. Tym razem Tem tylko lekko uderzył ją na odlew, gdy zażyła narkotyk, który przygotował dla siebie. Teraz spała nafaszerowana przyprawą. Wkrótce Tem zwali się obok niej, a on będzie mógł wreszcie wyjść.

Zacisnął usta i drżącą ręką odgarnął kasztanowe włosy wchodzące do oczu.

Nie będzie płakał, obiecał sobie. Już nie.

Miał już przecież całe dziesięć lat.


*****

Dunstig Pterro szedł na odprawę w niedawno oddanym do użytku budynku należącym do Imperialnego Biura Bezpieczeństwa. Cholerny kompleks wydawał się składać wyłącznie z ciągnących się kilometrami korytarzy i przeklinał w duchu kapitana Gava Mashera za to, że nie zarządził odprawy w hangarze. Kombinezon pilota, tak wygodny w czasie lotów, zupełnie nie nadawał się na długie spacery. Tym bardziej dla kogoś jego wzrostu i postury.

Nie rozumiał, po co była ta odprawa, a już szczególnie nie rozumiał tego, w jakim celu wezwano na nią właśnie jego. Wiedział, co należy do jego obowiązków - miał dostarczyć grupę na miejsce i czekać na ich powrót. Był pilotem, choć wcześniej, przed wojnami klonów, służył w Republikańskim Biurze Śledczym jako funkcjonariusz operacyjny. Teraz jednak formalnie nadal pełnił funkcję pilota i póki co nie zanosiło się na to, by miał dostać również inne zadania.

To mu w zupełności wystarczyło. W czasie służby w RBŚ napatrzył się dość na akcje mające na celu rozbijanie zorganizowanych grup przestępczych. Kilka razy dowodził takimi operacjami, ale nie tęsknił za tym. Takiej pracy miał serdecznie dość, bo widział, że po rozbiciu jednej grupy na jej miejscu powstawały nowe, a jego praca i zaangażowanie szły na marne. Republika pozwalała na to, ba, w niektórych przypadkach na tym wręcz opierał się system.

To go mierziło. Jednak wojny klonów zmieniły wszystko. Na gruzach nieudolnej, skorumpowanej Republiki wyrosło Imperium. Dunstig czuł, że tylko rządy silnej ręki są w stanie wprowadzić jako taki ład. Nie był naiwny. Nie wierzył, że stanie się to tak od razu i wszędzie się to uda. Ale od czegoś trzeba zacząć.

Gdy skończyła się wojna czuł się zagubiony. Jako absolwent Akademii i przez pewien czas instruktor, został siłą wcielony do republikańskiej floty i wyrwany z RBŚ. Gdy wrócił na Coruscant, wszystko się zmieniło. Całe życie legło w gruzach, tak jak sama Republika. W wojnie, niemal na samym jej początku, stracił dom i rodzinę. Po wojnie okazało się, że stracił także RBŚ.

Na szczęście dla niego niemal od razu zaproponowano mu służbę w nowo utworzonym Imperialnym Biurze Bezpieczeństwa, które wchłonęło jego dawną jednostkę. Dawny kolega, Teah Sgellti, z którym pracował przy kilku operacjach, zarekomendował go w IBB. Póki co, Pterro miał tylko latać. Podejrzewał, że prześwietlano jego przeszłość i sprawdzano lojalność zanim zaproponują mu inną funkcję czy stanowisko. I dobrze. Latanie w zupełności mu wystarczyło.

****

Tem wreszcie zasnął, bo z pokoju dochodziło jego regularne chrapanie.

Podniósł się i ostrożnie wyjrzał przez drzwi. Tak, oboje spali. Cofnął się do swojego pokoju i spod łóżka wyjął przygotowany wcześniej plecak. Rozejrzał się po raz ostatni po pomieszczeniu. Zostawił wszystko to, co nie było mu potrzebne, z czym bez żalu mógł się rozstać. Zresztą, nie było tego wiele. Większość nadających się do użytku przedmiotów Tem i matka sprzedali by spłacić długi lub by mieć kredyty na przyprawę.

Przerzucił pasek plecaka przez ramię i po cichu opuścił mieszkanie. Nie dom. Domu od dawna już nie miał.


****
- No to lecimy - westchnał Sgellti zajmując miejsce w transportowcu.

Pterro nie odpowiadał. Był wściekły. Nie na Teaha, ale na kapitana Mashera. Czy nie mógł po prostu wezwać go wcześniej i oznajmić, że ma wziąć czynny udział w operacji? Nie, musiał czekać do ostatniej chwili i dosłownie na kilka minut przed odlotem kazał wcisnąć się w biały uniform.

Poderwał maszynę wciąż czując się nieswojo bez kombinezonu. Nie wiedział jeszcze do końca jak odebrać zmianę uniformu. Czyżby to był ostatni test przed otrzymaniem nowego przydziału? Być może, ale nie mógł być tego pewien. W tej nowej dla niego jeszcze organizacji niczego nie mógł być pewien.

Ale rozkaz to rozkaz.

- Kabel, skieruj nas na te koordynaty - rzucił w stronę droida siedzącego na drugim fotelu pilota. - Musimy zejść poniżej trzysetnego poziomu. Zmapuj teren i wybierz najbardziej dogodne do lądowania miejsce.
- Przyjąłem. Ale muszę zaprotestować...
- Wykonaj, dobrze?
- Zrozumiałem.

Dunstig westchnął zirytowany, gdy K-1BL zwany przez wszystkich po prostu Kablem, przejął stery. Droid za każdym razem musiał wyrazić swój protest, pomimo tego, że nikt nie używał jego fabrycznej specyfikacji.

Gdy droid zajął się pilotażem, Dunstig mógł wreszcie skupić myśli na niedawnej odprawie.

Mieli proste zadanie: oczyścić kwadrat 36.7 z podejrzanych elementów - nałogowych alkoholików, narkomanów, wieloletnich dłużników, ludzi i obcych zajmujących się szemranymi interesami. Oznaczało to masę aresztowań i mnóstwo roboty z dokumentami do wypełnienia. Nie było to przyjemne, ale konieczne. Zaczynali od płotek, ale w tym samym czasie inne zespoły zajmowały się rozbijaniem gangów. Dzięki ich wspólnej akcji mieli szansę wyłapać nie tylko przestępców, ale także odbiorców ich towarów. Przestępcy trafią do więzień lub kolonii karnych, a ich ofiary na reedukację, po której będą miały szansę na powrót do normalnego społeczeństwa. Otrzymają drugą szansę. I tylko od nich będzie zależało, co z nią zrobią.

Pterro obserwował przez okno niebotyczne budynki, między którymi lawirował transportowiec. W pewnym momencie usłyszał charakterystyczny dźwięk składających się skrzydeł i maszyna zaczęła opadać pionowo w dół.

Transportowiec klasy gamma, mający oznaczenie T-1b, był swoistą hybrydą republikańskiej kanonierki i stosunkowo nowego projektu specjalistów ze Sienar Fleet Systems. Miał sporą ładowność - na pokład mogło wejść dwudziestu szturmowców i ich sprzęt - a przy tym niewielkie rozmiary. Dwa skrzydła, rozkładane w czasie lotu, w momencie pionowego opadania unosiły się do góry nadając maszynie charakterystycznego drapieżnego wyglądu. Gamma była przystosowana do lotów planetarnych, ale również krótkich skoków nadprzestrzennych.

Maszyna była naprawdę ciekawa i z przyjemnością testował jej możliwości.
- Znowu w mundurze, co? - zagaił Sgellti.
- Znowu - przyznał Pterro. - Ale już nie szarym.
- Brakuje ci RBŚ?
- Nie - przyznał szczerze. - RBŚ było słabe. Trudno było o dobre wyniki pracy, poza tym miałem wrażenie, że kopię leżącego.
- A IBB? - zainteresował się Sgellti.

Pterro spojrzał na niego przelotnie. Czyżby Sgellti dostał zadanie pociągnięcia go za język? Jeśli tak, robił to w wyjątkowo nieumiejętny sposób.
- IBB ma możliwości - powiedział ostrożnie. - I narzędzia, o jakich RBŚ nie mogło marzyć. - Mimowolnie pogłaskał podłokietnik swojej maszyny. Swojej? Chyba Biura.
- To prawda - przyznał z zapałem Teah. - Dlatego my odniesiemy sukces tam, gdzie poległa Republika.

Oby, pomyślał Pterro. Na szczęście nie musiał odpowiadać, bo Kabel posadził maszynę na prowizorycznym lądowisku.

****
Szedł opustoszałą ulicą nie przejmując się tym dokąd zmierza. Szedł gdziekolwiek mając nadzieję, że znajdzie w końcu miejsce dla siebie. Każde miejsce było lepsze od tego, w którym był Tem i będąca na wiecznym haju matka. Dzięki niej, a przede wszystkim ojczymowi, musiał szybko dorosnąć. Za szybko.

Oprócz nich nie miał nikogo. Ojciec zginął w wojnach klonów, nawet nie wiedzieli dokładnie gdzie. Po prostu pewnego dnia do drzwi ich domu zapukał jakiś wojskowy, wręczył matce datapad i powiedział, że składa szczere kondolencje. To wszystko.

Pieniędzy z odszkodowania nie starczyło na długo. Wkrótce musieli się wyprowadzić na niższy poziom Coruscant, a tam… Tam mogło być tylko gorzej. Matka poznała nowe towarzystwo, w tym Tema, który szybko się do nich wprowadził i wciągnął ją w zażywanie przyprawy. Nie, właściwie to sama się wciągnęła, musiał przyznać, nie powinien jej bronić i całej winy zwalać na ojczyma. Ale przecież i tak za całą katastrofalną sytuację odpowiedzialny był Tem.

A oprócz nich naprawdę nie miał nikogo. Może gdyby wrócił do dawnego domu, któryś z sąsiadów mógłby wskazać mu jakieś miejsce, gdzie przygarniają chłopców takich jak on, w którym pomagają i…

Skręcił w boczną ulicę i stanął jak wryty. Pośrodku stał wojskowy prom, z którego wnętrza wysypywali się odziani w białe zbroje szturmowcy. Nie, nie wojskowy. Gorzej, bo Imperialnego Biura Bezpieczeństwa. Tuż za żołnierzami z pojazdu wyszło dwóch oficerów w białych mundurach potwierdzając tylko jego przypuszczenia.

O nie, znowu odszczurzanie…

Zawrócił na pięcie i pobiegł w stronę domu.

Może uda mu się dobudzić matkę. O Tema nie dbał, niech go złapią i zamkną. Ale matka… Może jeszcze zdążą uciec.


****
Pterro z niesmakiem obserwował sceny, jakie rozgrywały się w kolejnych zapuszczonych mieszkaniach. Ludzie i obcy będący w różnych stadiach wszelkich nałogów w większości wypadków biernie poddawali się temu, co się z nimi działo. Dorośli właściwie nie reagowali, gdy szturmowcy rozdzielali ich z dziećmi. Dzieci z kolei niemal nie płakały, patrzyły tylko pustymi oczami z rezygnacją przyjmując czekający je los. I to było w tym wszystkim najgorsze.

Dunstig miał cichą nadzieję, że reedukacja, jakiej zostaną poddane, wyprowadzi je na właściwe tory i te nijakie teraz dzieciaki za kilka lat skorzystają z oferowanej im drugiej szansy we właściwy sposób.

Oczywiście, nie obyło się bez przykrych incydentów. Jakiś Devaronianin rzucił się na nich z wibronożem i szturmowcy musieli go zastrzelić. On sam również użył służbowej broni, gdy zza drzwi wypadł starszy mężczyzna i strzelił w jego stronę z blastera. Na szczęście niecelnie. On jednak nie chybił.

Gdy podszedł do ciała przekonał się, że “staruszek” mógł mieć jakieś czterdzieści lat, a sądząc po broni, kiedyś służył w republikańskiej armii. Weteran był jednak tak zniszczony przez nadużywanie alkoholu i narkotyków, że chyba tylko cudem w ogóle dożył takiego wieku.

Gdyby nie nowa służba to kto wie, czy za kilka lat Pterro sam nie znalazłby się w podobnym miejscu.

Dlatego wiedział, że to, co robi, jest słuszne i potrzebne.


*****
Wpadł do mieszkania nawet nie siląc się na to by zachować ciszę. Podbiegł do matki i złapał ją za rękę.
- Mamo! Mamo, proszę, obudź się. Musimy uciekać. Musimy… - urwał i wypuścił jej dłoń. Ramię bezwładnie opadło na podłogę. - Mamo… - szepnął. Dopiero teraz zauważył, że do strumyczka krwi, który wcześniej skapywał z kącika jej ust dołączył drugi, cieknący z nosa.

Spojrzał na klatkę piersiową matki.

Nie poruszała się.
- Mamo - załkał znów łapiąc ją za dłoń.

Ułożył ją na jej piersi i dołączył drugą. Obie były zimne, tak jak jej policzek, gdy po raz ostatni go dotknął.

Gdyby nie krew i to nienaturalne zimno, mógłby jeszcze oszukiwać się, że spała.

Ale to nie była prawda.

Spóźnił się.

Umarła, gdy go nie było. Umarła przez przedawkowanie przyprawy, umarła przez… Zerknął w bok, na fotel, w którym w najlepsze spał Tem śniący swoje narkotyczne sny.

Zalała go zimna nienawiść skutecznie wypierająca rozpacz, hamująca cisnące się do oczu łzy.

Na żal i łzy przyjdzie czas później. Teraz miał coś innego do zrobienia.

Wstał i poszedł do kuchni. Wiedział, gdzie Tem trzymał narkotyki i bez trudu odnalazł znajdującą się za trzecią szufladą skrytkę. Oprócz paczki przyprawy wyjął łyżeczkę i strzykawkę. Co prawda matka i Tem najczęściej narkotyk wciągali lub wkładali pod język, jednak raz czy dwa widział, jak dawali sobie w żyłę.

I wiedział, w jaki sposób to zrobić.

Włączył stary i zdezelowany moduł grzewczy - po porządnej kuchence już dawno nie było śladu. Do podgrzania wystarczyła nawet ta odrobina ciepła, jaką dawało to stare urządzenie. Wsypał narkotyk na łyżeczkę i czekał, aż ten się rozpuści. Płynna przyprawa wydzielała przyjemny aromat, ale wiedział, że nigdy w życiu nie weźmie tego świństwa. Widział aż za dobrze, co robiło z ludźmi.

Napełnił strzykawkę i poszedł do pokoju. Starał się nie patrzeć na leżące na kanapie zwłoki matki. Wolał zapamiętać ją taką, jaką była zanim poznała tego… tego…

Podszedł do Tema i podwinął rękaw jego koszuli. Bez trudu znalazł żyłę i bez wahania wbił w nią igłę. Mężczyzna drgnął i chłopiec o mały włos nie wypuścił strzykawki z ręki, ale udało mu się wcisnąć tłoczek do końca, choć drżały mu ręce.
- Śpij dobrze, skurwysynu - szepnął rzucając pustą strzykawkę na podłogę.

Usiadł na zniszczonej wykładzinie i czekał. Po minucie Tem drgnął. Potem drugi raz. Jego powieki zatrzepotały w niekontrolowanym odruchu, a dłonie zacisnęły na podłokietnikach. Z jego nozdrzy, kącików oczu i ust zaczęła sączyć się krew. A potem znieruchomiał.

Już na zawsze.

Nie wiedział, jak długo siedział na podłodze wpatrując się w martwe ciało. Dopiero hałas za drzwiami wyrwał go z letargu.

Musiał się schować. I to szybko.

*****
Szturmowcy otworzyli drzwi kolejnego mieszkania. Smród niedawno podgrzewanej przyprawy uderzył go w nozdrza. Szturmowcy mieli filtry w maskach, ale on niestety nie.
- O kurwa… - wyrwało się jednemu z nich, gdy przekroczyli próg.

Pterro wyjął i odbezpieczył blaster, tak na wszelki wypadek. Gdy dwójka szturmowców weszła głębiej, wiedział już, że nie będzie z broni korzystał.
- Ale bajzel - skomentował stojący w progu Sgellti.

Szturmowcy rozeszli się po mieszkaniu sprawdzając każdy kąt, gdy tymczasem Pterro podszedł do stojącej pośrodku pokoju kanapy.
- Czysto - zameldował pierwszy.
- Czysto - powtórzył drugi.
Obaj ustawili się przy drzwiach gotowi do ewentualnego działania, gdyby zaszła taka potrzeba.
- Skoro tak, to idźcie dalej, Teah - powiedział Dunstig. - Sprawdzę, co tu się stało.
- Jak chcesz - Sgellti wzruszył ramionami. - Dla mnie to oczywiste. Przedawkowali. Będzie z tym kupa formularzy do wypełnienia, ale i tak mniej, niż gdybyśmy mieli ich zabrać.
- Dziękuję za cenną uwagę - warknął zirytowany Pterro pochylając się nad ciałem kobiety. - Idźcie już.

Sgellti wyszedł bez słowa, a wraz z nim szturmowcy.

Dunstig przyjrzał się zwłokom. Ocenił, że musiała umrzeć jakąś godzinę, najdalej dwie temu. Przedawkowała przyprawę, którą wciągała przez nos, o czym świadczyły zaczerwienione nozdrza i krew. Wcześniej jednak ktoś ją pobił, bo miała opuchnięte wargi i siny policzek.

Mężczyzna w fotelu to inna historia. Złoty strzał w żyłę. I to niedawno, ale raczej jakiś czas po śmierci kobiety. Facet również wcześniej zażył przyprawę i po stanie nozdrzy było widać, że robił to regularnie.

Dlaczego tym razem zdecydował się dać sobie jeszcze w żyłę? Większy kop?

Strzykawka leżała na podłodze. Sądząc po jej rozmiarach dawka narkotyku była spora, a tłoczek wciśnięty do samego końca.

Czyżby ktoś mu pomógł w zejściu ze świata?

Wyjął ponownie blaster nagle niepewny czy dobrze zrobił odsyłając tamtą trójkę. Rozejrzał się uważnie po pokoju, gdy jego wzrok padł na leżący w kącie plecak.

Plecak był mały, niegdyś kolorowy, teraz mocno zużyty i wytarty. I ewidentnie należał do jakiegoś dzieciaka.

Powoli wsunął broń do kabury zastanawiając się, czy nie ryzykuje niepotrzebnie. A potem powiedział głośno:
- Możesz już wyjść.

*****
Siedział skulony w niezbyt wygodnej pozycji, ale dobrze ukryty, w swoim pokoju. Szturmowiec, który tu zaglądał, nie miał szans, by go znaleźć, skoro nawet Temowi nigdy to się nie udało. A Tem szukał dobrze.

Słyszał jak kręcą się po pokoju i komentują sytuację. Miał nadzieję, że szybko sobie pójdą. I poszli, ale jak się okazało, nie wszyscy.
- Możesz już wyjść.

Wzdrygnął się słysząc ten głos. Skąd facet wiedział, że ktoś tu jest?

Jakby na potwierdzenie swoich domysłów dotarły do niego kolejne słowa.
- Widziałem twój plecak, więc wiem, że gdzieś tu jesteś. Oczywiście mogę z powrotem wezwać szturmowców. I tym razem dokładniej przeszukają całe mieszkanie. Albo możesz wyjść i ze mną porozmawiać.

Jasne, może miał dopiero dziesięć lat, ale nie był głupi.

Usłyszał jak tamten oficer - domyślił się już, że to musiał być jeden z tych noszących białe mundury - zamyka drzwi. Głośne “klik” utwierdziło go w przekonaniu, że zamknął zamek. Ale czy wyszedł?
- Czekam.

Jednak nie. Ale dlaczego zamknął drzwi? Żeby nikogo nie wypuścić? Czy może jednak nie wpuścić do środka?

Wiedział, że żadnym służbom nie można ufać. Ale… czy miał inne wyjście? Może warto spróbować porozmawiać?

Nie miał już nic do stracenia.

Wypełzł ze swojej kryjówki i niepewnie wszedł do salonu. Ominął wzrokiem oba trupy i spojrzał na funkcjonariusza Biura Bezpieczeństwa.

Mężczyzna był wysoki i barczysty. Stał sztywno wyprostowany z rękami splecionymi z tyłu. Gdy zobaczył, że się go boi, opuścił ręce wzdłuż ciała.

Przełknął ślinę.

To chyba nie był najlepszy pomysł.

*****
Pterro dał dzieciakowi czas potrzebny do tego, by podjął właściwą decyzję. Nie pomylił się.

Chłopak wyszedł ze swojego pokoju i patrzył na niego jak spłoszone zwierzątko. Bał się jak cholera, to było widać na pierwszy rzut oka, ale jednak sam zdecydował się wyjść.

Dzieciak był bardzo chudy, a nieco za luźne ubranie wisiało na nim jak na kołku. Kasztanowe włosy miał w nieładzie, miejscami posklejane strąki wisiały smętnie, ale brązowe oczy patrzyły bystro i niemal widział jak dzieciak intensywnie kombinuje jak uciec.

Musiał być inteligentny i zdeterminowany skoro zabił tamtego faceta w taki sposób.

Nie dałby mu więcej niż dziesięć lat.
- Wiesz, jaka kara grozi za morderstwo? - zapytał. Nie zamierzał bawić się z nim w subtelne gierki. Nie miał na to czasu.

Dzieciak skinął głową.
- Imperialne prawo jest surowe i nie patrzy na wiek. Ale… - urwał dając mu czas na przetrawienie tej informacji. - Czasami jest inne wyjście z trudnej sytuacji. Jednak to zależy od ciebie i twoich odpowiedzi. Rozumiesz?

Chłopak znów skinął głową. Czyżby był niemową?
- Dobrze. Dlaczego go zabiłeś?

Dzieciak szybko zerknął na trupa. Pterro obserwował go uważnie. Na jego twarzy przelotnie pojawił się grymas satysfakcji, który szybko zniknął, gdy przeniósł spojrzenie na kobietę.

Dunstigowi niczego więcej nie było trzeba. Gdy na policzkach chłopca pojawiły się łzy wiedział już, że zmarła była jego matką.

Szlag.

*****
Dlaczego zabił to bydlę?

Spojrzał na truchło Tema i niemal się uśmiechnął. Dostał to, na co zasłużył. Mimowolnie przeniósł wzrok na matkę. I poczuł, że coś w nim pęka. Poczuł łzy, które nabiegły do oczu i spłynęły po jego policzkach. Próbował je powstrzymać, ale bezskutecznie. Czuł rozpacz, ale też wstyd, że tak bardzo odsłonił się przed tym oficerem.
- On… Znaczy Tem… za...zabił moją mamę - wydukał ocierając policzki. - Jeśli mam za to pójść do więzienia, to zrobię to z ochotą. Dostał to, na co zasłużył. Powinienem...
- Wystarczy.

Facet utkwił w nim badawczy wzrok, aż zrobiło mu się nieswojo. Ale dzięki temu przestał płakać. Oficer skinął dłonią zachęcając go do podejścia bliżej. Chętnie to zrobił, bo nie musiał już więcej patrzeć na zwłoki.

Gdy stanął przed funkcjonariuszem IBB musiał zadzierać głowę, by na niego spojrzeć. Ten uśmiechnął się - jeśli ten grymas można nazwać uśmiechem - i przyklęknął na jednym kolanie. To było nawet gorsze od zadzierania głowy, bo teraz ich spojrzenia znalazły się mniej więcej na tym samym poziomie.

Przełknął ślinę i spojrzał tamtemu wyzywająco w oczy. Nie na długo. Spuścił wzrok zrezygnowany.
- Aresztuje mnie pan? - zapytał cicho.
- Nie wiem. Jak mówiłem, są różne wyjścia z sytuacji.

*****
Pterro patrzył w oczy chłopaka zanim ten spuścił wzrok. Dzieciak bardzo różnił się od tych napotkanych wcześniej. Był bardzo bystry i choć popełnił poważne przestępstwo, nie dziwił się mu wcale. Ten martwy facet zapewne prał jego i matkę regularnie, do tego oboje ciągle byli na haju i ewidentnie zaniedbywali małego.

Gdyby go aresztował, młody trafiłby do poprawczaka. A tam prędzej czy później, jego spryt albo zostałby zdławiony przez silniejszych, albo on sam stałby się taki jak pozostali. Lub gorszy.

Żadna z tych opcji nie była dla dzieciaka specjalnie szczęśliwa. I nikomu nie przyniosłaby pożytku.

Chyba, że…
- Ile masz lat?
- Dziesięć.
- Masz jeszcze jakąś rodzinę?
- Nie.
Istniała jeszcze jedna możliwość. I kto wie, czy w tym przypadku nie najlepsza.

*****
Czuł się lekko zdezorientowany, gdy facet oznajmił, że go nie aresztuje. Wszystko wskazywało na to, że też go nie wypuści. Co więc zamierzał?

Gdy go zapytał o wiek, poczuł się bardzo nieswojo. Słyszał różne historie o zaginionych dzieciach zabieranych prosto z ulicy nie wiadomo gdzie. Ale w nie nie wierzył.

Do teraz.

Jednak jego obawy rozwiały się gdy oficer zadał następne pytanie:
- Słyszałeś o Imperialnych Szkołach Wojskowych?

Czy słyszał? Jasne, że tak. Utworzone dwa lata temu kształciły dzieciaki, które potem albo szły do wojskowych akademii, do armii, albo do innych służb. Matka chciała go do wysłać do jednej z nich żeby poszedł w ślady ojca, ale… Ale poznała Tema. I nigdy więcej o tym nie wspominała.
- Słyszałem - przyznał cicho.
- Dobrze. Teraz posłuchaj uważnie. Masz dwie możliwości: albo cię aresztuję i odpowiesz za morderstwo - w tym przypadku trafisz do poprawczaka i nasze drogi się rozejdą, albo wstąpisz do Szkoły. Jednak nie będzie tak prosto: nie myśl, że wybierając szkołę, wymigasz się od odpowiedzialności. - Spojrzał na niego surowo. - Mam jeden warunek: po jej zakończeniu wstąpisz w szeregi Biura Bezpieczeństwa. Obawiam się, że decyzję musisz podjąć w ciągu najbliższych dwóch minut. Nie mogę poświęcić na to zbyt wiele czasu.

*****
Przedstawił dzieciakowi opcje i czekał. Pomimo tego, że każdy normalny człowiek wybrałby od razu opcję numer dwa, nie był tego pewien w tym przypadku. W tej części Coruscant Biuro Bezpieczeństwa nie cieszyło się szacunkiem. Funkcjonariuszy nie dość, że się bano, to nienawidzono powszechnie obwiniając ich o wszelkie możliwe zło tego świata. Biały mundur był kojarzony bardzo źle. Nawet nie zdziwiłby się gdyby dzieciak wybrał więzienie.
- Szkoła - usłyszał niemal zaraz po tym, jak skończył mówić.
- Jesteś pewien?
- Absolutnie. Tutaj nic mnie nie trzyma. A nie chcę skończyć tak jak… oni.

Pterro uśmiechnął się lekko i wstał. Dzieciak miał charakter. I potrafił myśleć logicznie nawet w ekstremalnych sytuacjach.

Może będą z niego ludzie. A na pewno dobry oficer wywiadu.
- W porządku. Chodź ze mną.
Dzieciak chwycił plecak i nie odwracając się ruszył w stronę drzwi. Pterro wyszedł pierwszy, ale zatrzymał się na chwilę na korytarzu.
- Od teraz jesteś pod moją opieką. Jestem porucznik Dunstig Pterro - wyciągnął rękę w stronę chłopaka. - A ty?
- Idre Maren - przedstawił się dzieciak i z wahaniem uścisnął podaną dłoń. - Na razie tylko Idre Maren.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze obraźliwe będą usuwane.