Poniżej możecie zapoznać się z fragmentem mojej recenzji gry Raverun, który to tekst napisałam dla portalu Bestiariusz.pl
I Ty możesz zostać najemnikiem! Tylko po
co?
Krótkie karcianki stanowią świetny przerywnik w ciągu
wypełnionego różnymi obowiązkami dnia. Powinny one być z założenia szybkie (15
minut to absolutne maksimum , które można na grę poświęcić), łatwe (przejrzysta
instrukcja zrozumiała dla każdego gracza) i przyjemne (wprowadzający w grę opis
powinien tworzyć odpowiedni klimat). Jeśli dodamy do tego zachęcającą cenę, to
mamy grę idealną.
Niestety, Raverun - gra autorstwa Jędrzeja Doczkala, która
ukazała się nakładem wydawnictwa G3 - taką idealną karcianką nie jest. Dlaczego?
O tym przeczytacie poniżej.
Kupujemy grę i…
Otrzymujemy pudełko z łatwością mieszczące się do torby
czy większej kieszeni. Jest to niewątpliwie duży plus, a wydawnictwo G3
przyzwyczaiło graczy do kompaktowych wydań. Ten mały zestaw zawiera 24 karty
najemników oraz instrukcje w trzech językach: polskim, angielskim i niemieckim.
Karty przedstawiają osiem postaci – najemników – a każda
z nich w wariantach po trzy karty o rosnącej wartości: 1A, 1B, 1C, 2A itd. Karty
występują w dwóch wariantach kolorystycznych: zielone to słabsi najemnicy (karty
od 1A do 4C), a pomarańczowo-czerwone to silniejsi wojownicy (karty od 5A do
8C). Każda karta podzielona została na dwie części - u góry widnieje rysunek najemnika,
u dołu natomiast przedstawiono schemat akcji, którą możemy za pomocą danej karty
wykonać.
Grafiki kart nie są ciekawe i sprawiają wrażenie
stworzonych na kolanie – brak im polotu i dopracowania. Szkoda, że oznaczenia
wartości najemników umieszczono w górnych rogach kart, ponieważ przy klasycznym
sposobie trzymania kart na ręce nie widać numeru najemnika lub oznaczającej
jego wartość litery, co znacznie utrudnia rozgrywkę.
Gra jest przeznaczona dla 2-3 graczy w wieku powyżej 8 lat,
jednak sposób napisania instrukcji sprawia, że nawet najbardziej cierpliwe
dziecko odrzuci Raverun w kąt - grałam w różne karcianki i uważam, że jak na
prostą w założeniu grę, instrukcja jest zbyt skomplikowana i może zniechęcić do
grania. Czas rozgrywki podany na pudełku liczony jest na maksymalnie kwadrans,
a tymczasem samo rozgryzienie zasad zajmuje dobre 20 minut. A szkoda, bo gra
zapowiadała się ciekawie.
Ale o co tu chodzi?
Za rządów Waldorfa Spokojnego kraina Raverunu była bogata i urodzajna.
Niestety, życie tego sprawiedliwego i potężnego króla dobiegło końca, a władzę
nad Raverunem przejęli jego synowie – żądni krwi i władzy absolutnej (…).
Władcy wszczęli między sobą wojnę o przejęcie kontroli nad państwem.
Dysponowali jednakową mocą, dlatego aby zwyciężyć musieli stworzyć dla siebie
armie najemników. Zwrócili się o pomoc do stworów zamieszkujących dzikie ostępy
Raverunu. Trole, Gobliny czy Krasnoludy bardziej niż lojalność ceniły sobie
blask złota. Pazerne kreatury w zamian za wyższe wynagrodzenie chętnie
zmieniały władców.
Gracze mają okazję wcielić się w
rolę walczących o władzę spadkobierców zmarłego Waldorfa Spokojnego i stoczyć
walkę na śmierć i życie. Każdy z uczestników ma do dyspozycji karty najemników
o wątpliwej lojalności, którzy w trakcie rozgrywki, skuszeni lepszą zapłatą,
nieraz zmienią pracodawcę. Zwycięzcą zostaje osoba mająca na koniec gry
najsilniejszego wojownika na wierzchu swojego stosu.
Celem cytowanego wyżej opisu
sytuacji politycznej w krainie Raverun jest wprowadzenie graczy w odpowiedni
klimat i nadanie grze pozorów bitwy między armiami skłóconych braci. Niestety,
ten element zawodzi najbardziej. Grając w Raverun
trudno wczuć się w sytuację krainy, a sama rozgrywka nie wzbudza większych
emocji. Być może rozbudowanie wprowadzającej historii o imiona władców czy ich
sylwetki bardziej uatrakcyjniłoby grę, bo samo zagrywanie kart najemników
emocjonujące nie jest.
Miało być dobrze, a wyszło…
Tak sobie. Bez wątpienia gra
wymaga jeszcze doszlifowania. Instrukcja nie ułatwia zrozumienia gry, a gdy w
końcu uda nam się ją rozgryźć, sama rozgrywka wydaje się po prostu niezbyt
ciekawa. Nie jest to, niestety, gra, od której nie sposób się oderwać i do
której aż chce się wrócić ponownie. Szkoda trochę, bo potencjał był, pomysł
również, ale zawiodło końcowe wykonanie.
Recenzja ukazała się na portalu Bestiariusz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze obraźliwe będą usuwane.