środa, 30 października 2013

"Star Trek: Rebelia", J.M. Dillard - recenzja

Dzisiejsza recenzja dotyczy książkowej adaptacji jednego z kinowych Star Treków. Film Star Trek: Rebelia miał swoją premierę w 1998 roku i był dziewiątym filmem z serii.

Film czy książkowa adaptacja?


Rzadko sięgam po powieściowe adaptacje filmowych scenariuszy. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że po obejrzeniu filmu w mojej głowie pozostaje już konkretna, skrystalizowana wizja fabuły i nie muszę wyobrażać sobie poszczególnych postaci, światów czy przedmiotów. Książka ma za zadanie pobudzić moją fantazję, a kinowy obraz jest jednak zbyt uporządkowany oraz uproszczony i pozostawia niewiele miejsca na domysły czy fantazję.

Muszę przyznać, że fabularyzowane czy komiksowe adaptacje filmów stanowią dla mnie niewielką wartość. Ich czytanie nie sprawia mi takiej radości, jak jest to w przypadku sytuacji odwrotnej – gdy najpierw poznaję powieść, która potem ewentualnie zostaje zekranizowana. I, niestety, zbyt często zdarza się, że takie twory w żaden sposób nie przystają do swego kinowego pierwowzoru, nie wnoszą nic nowego do całej historii i nie rozwiązują zarysowanych w ekranowym obrazie problemów. Często są tylko przeniesieniem scenariusza filmowego niemal słowo w słowo na papier.

Ku mojemu zaskoczeniu z adaptacją Star Trek. Rebelia jest jednak inaczej. Film pod tym samym tytułem oglądałam dość dawno, a więc nie miał on zbyt dużego wpływu na odbiór książki. Owszem, czytając widziałam oczyma duszy twarze Patricka Stewarta jako Jean-Luca Picarda, Brenta Spinera w roli androida Daty czy pozostałych członków załogi USS Enterprise, ale nie przeszkadzało mi to w żaden sposób w przeżywaniu całej historii. Fabułę pamiętałam jak przez mgłę, więc książka była dla mnie niejako czymś nowym, ale z dobrze znanymi postaciami.

Osią fabuły jest sytuacja na jednej z planet, na której żyje pokojowo nastawione plemię Ba’ku. W porozumieniu z Federacją ma ono zostać przesiedlone ze swojego świata, a całą operację nadzorują Son’a, lud niemogący pogodzić się z ulotnością życia i nieakceptujący śmierci. Zupełnie przypadkowo w całą historię zostaje wplątana załoga USS Enterprise, a wkrótce okazuje się, że zaangażowanie Son’a sięga głębiej niż zdawała sobie z tego sprawę Federacja, a niechęć Ba’ku do opuszczenia planety i całkowite wyrzeczenie się przemocy oraz odrzucenie technologii związane są z niejedną skrzętnie skrywaną tajemnicą. Picard i jego załoga muszą zdecydować, czy powinni wypełnić swoje obowiązki, czy jednak posłuchać intuicji oraz sumienia i sprzeciwić się Federacji.


Powieść czyta się bardzo dobrze, płynnie i lekko. Język nie jest może zbyt finezyjny, raczej prosty, ale to także jedna z cech tego typu adaptacji. Nie wiem jednak, czy gdybym nie znała choć trochę uniwersum Star Treka, odebrałabym tę książkę równie dobrze. Jest to bowiem pozycja skierowana głównie dla fanów serii. Autorka pominęła opisywanie przeszłości czy cech charakteru głównych postaci, wychodząc z założenia, że czytelnik zna ich wcześniejsze przygody. Jedynie przybliżenie cech ludów Ba’ku (długowiecznych i cieszących się świetnym zdrowiem) i Son’a (przeciwieństwa Ba’ku – dekadenckich, zdegenerowanych i próbujących za wszelką cenę powstrzymać rozkład swych ciał) oraz świata, o który toczy się walka, zawierają wiele drobiazgowych informacji. Dillard nie wyjaśnia również sposobu działania wielu przedmiotów (przykładowo trikodera czy fazerów), co dla osoby rozpoczynającej przygodę z uniwersum Star Treka byłoby wielkim utrudnieniem w odbiorze książki.

Ta konkretna adaptacja ma jednak niewątpliwy plus. Po przeczytaniu książki odświeżyłam sobie kinowy pierwowzór i zauważyłam, że autorka świetnie uzupełniła to, co w filmie z różnych względów zostało pominięte. Są to przede wszystkim opisy odczuć bohaterów i emocji nimi targających. Dillard świetnie oddała relacje łączące poszczególne postacie. I tak, w filmie nie widać głębi uczucia, które rodzi się między kapitanem Jean-Lucem Picardem a jedną z przedstawicielek Ba’ku, Anij. Ich relacji można się domyślić, jednak to dzięki książce poznajemy jak wielka więź ich łączy. Świetnie przedstawiony jest również zmieniający się stosunek Atrima, dziecka nieznającego żadnej zaawansowanej technologii, do androida Daty, uosobienia techniki i postępu. Podobnie ma się sprawa z głównym antagonistą, Ru’afo, bezwzględnym przedstawicielem rasy Son’a, którego pobudki w filmie są jedynie zarysowane, choć muszę przyznać, że kreacja F. Murray Abrahama była niesamowicie ekspresyjna i należy do jednych z najlepszych.

Star Trek. Rebelia jest świetnym nawiązaniem i powrotem do filmowych korzeni. Zarówno powieść, jak i kinowy pierwowzór mają wyraźne humanistyczne przesłanie, tak bardzo widoczne w pierwszych częściach serii, gdzie głównymi bohaterami byli Spock, Kirk i Scottie. Wydźwięk jest jednoznaczny – nie możemy odbierać innym prawa do decydowaniu o własnym losie i miejscu, w którym mieszka, nie ważne jakie są tego powody czy pobudki nami kierujące.


Książka J.M. Dillard to bardzo udana adaptacja, jednak zaznaczam, że skierowana raczej do fanów Star Treka lub czytelników choć trochę orientujących się w realiach serii. A więc jeśli wiesz, czym są fazery czy trikoder, to ta pozycja na pewno jest dla Ciebie.

Recenzja ukazała się na portalu Efantastyka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze obraźliwe będą usuwane.