czwartek, 12 grudnia 2013

Coś na progu nr 8 i "Władca umysłów z Marsa"

W tym poście pisałam o nowym periodyku, który od jakiegoś czasu ukazuje się na polskim rynku. Dzisiaj wreszcie znalazłam chwilę (bycie mamą skutecznie uniemożliwia jakiekolwiek regularne życie i pisanie postów), by napisać o najnowszym numerze Coś na progu.

Numer ósmy Cosia, a zarazem drugie Wydanie Specjalne, w całości poświęcony został sylwetce i twórczości Edgara Rice Burroughsa. Przyznam, że aż do momentu obejrzenia filmu John Carter nie miałam pojęcia o istnieniu książkowego cyklu Barsoom, a powstał on przecież sto lat temu (wtedy ukazała się Księżniczka Marsa), a choć wiem, kim był Tarzan, to o jego twórcy nie wiedziałam praktycznie nic.

Wydawnictwo Dobre Historie jak zwykle stanęło na wysokości zadania. W numerze nie tylko została przybliżona sylwetka E. R. Burroughsa, ale także znalazło się miejsce na krótki wywiad z autorem, który ukazał się w 1926 roku. W tym Wydaniu Specjalnym znajdziemy również omówienie cyklu Barsoom i jego najważniejszych cech charakterystycznych oraz krótki artykuł na temat Tarzana. Na koniec możemy poczytać o ekranizacji pierwszego tomu cyklu, czyli o filmie John Carter z 2012 roku i trudnej drodze, jaką musieli przebyć twórcy, by ten film w ogóle powstał. Ostatnie strony to tradycyjne miejsce zarezerwowane dla komiksu (i Tarzan w roli głównej).

Ale to nie wszystko. Największą część Cosia zajmuje powieść Burroughsa, o której kilka słów poniżej.

Władca umysłów z Marsa



Szósta powieść cyklu Barsoom ukazała się w 1927 roku. Głównym bohaterem jest Ulysses Paxton, który w tajemniczy sposób przenosi się na Marsa. Tam przypadkowo dostaje się pod skrzydła Rasa Thavasa, który jest mistrzem w przeprowadzaniu skomplikowanych operacji, przeszczepów i przenoszenia mózgu z jednego ciała w inne. Paxton zostaje uczniem Thavasa i w czasie swej praktyki poznaje niezwykle piękną kobietę, w której ciało Thavas przeszczepił mózg władczyni jednego z królestw...

Tak w skrócie wygląda fabuła. Nie jest zbyt oryginalna ani odkrywcza, postacie są raczej jednowymiarowe, a ich działania można łatwo przewidzieć (zawsze jest jakaś olśniewająco piękna księżniczka, którą główny bohater musi ratować, chociaż trzeba przyznać, że kobiety nie są przedstawione jako istoty słabe). Są więc niebezpieczni wrogowie, którzy dostają za swoje, dozgonne przyjaźnie w drużynie, którą organizuje główny bohater, walki na miecze (a jakże!). Czytając Władcę umysłów z Marsa niejednokrotnie możemy wykrzyknąć: "Ale to już było!". Owszem, jednak weźmy pod uwagę fakt, że powieść została napisana niemal sto lat temu i jak na tamte czasy była olśniewająca i innowacyjna, a autor wyprzedzał swoją epokę (niektóre opisane przez niego technologie, są znane dopiero od niedawna).

Chociaż książka jest przewidywalna, to jednak trudno się oderwać od lektury. Dlaczego? Otóż siła tej historii tkwi nie w akcji, ale w bogactwie i zróżnicowaniu świata, który stworzył autor. Królestwa Marsa, systemy religijne, mieszkańcy, eksperymenty naukowe... Wszystko barwne i urozmaicone, okraszone niezwykłymi przygodami. Dodajmy do tego charakterystyczny sposób narracji - pierwszoosobowa, w formie listów pisanych do autora przez głównego bohatera - która wyraźnie wyróżnia tę powieść spośród innych (dzisiaj już się w taki sposób nie pisze, bo... kto pisze listy?).

Burroughs sprawił, że Czerwona Planeta ożyła i na stałe zapisała się w historii literatury fantastycznej jako miejsce zamieszkałe przez inteligentne istoty. Szkoda tylko, że w języku polskim ukazały się zaledwie dwie części cyklu Barsoom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze obraźliwe będą usuwane.