piątek, 6 grudnia 2013

"Ziarna Ziemi" Michael Cobley - recenzja

Z okazji Mikołajek mam dla Was nową recenzję książki. Czy warto przeczytać pierwszy tom cyklu Ogień ludzkości? Przekonajcie się sami.

Gatunkowy gulasz w kosmicznym sosie


Co zrobi ludzkość w obliczu inwazji innego inteligentnego gatunku? Takie pytanie zadają sobie pisarze fantastyki od lat. Wizji konfliktów zbrojnych toczonych z kosmitami było tak wiele, że trudno w literaturze science-fiction oczekiwać czegoś zupełnie nowego i odkrywczego.

Michael Cobley w Ziarnach Ziemi rozpoczynającym cykl Ogień ludzkości, przedstawia własną wersję pierwszego kontaktu oraz konsekwencji, jakie ze sobą niesie wojna toczona z chcącym wytępić ludzki gatunek pozaziemskim najeźdźcą. Ziemska populacja chwyta się ostatniej deski ratunku, by przetrwać, i wysyła w przestrzeń kosmiczną trzy statki, tytułowe Ziarna Ziemi. Jeden z okrętów ląduje na odległej planecie Darien. Mija sto pięćdziesiąt lat. Ludzie nie tylko skolonizowali planetę, ale także koegzystują z miejscową ludnością, uczonymi Uvovo, pomagając im jednocześnie prowadzić badania nad ich własną historią. Jednakże pewnego dnia na orbicie Dariena pojawia się delegacja z Ziemi, która, jak się okazuje, przetrwała konflikt sprzed niemal dwóch wieków i obecnie wchodzi w skład większego tworu politycznego, jakim jest Hegemonia Sendrukańska. Wbrew swej woli, mieszkańcy Dariena zostają wciągnięci w rozgrywki polityczne pomiędzy dwoma potężnymi siłami, a w rezultacie w międzygalaktyczny konflikt.

Okładka książki nie wyróżnia się za bardzo na tle innych obwolut powieści należących do gatunku sf. Utrzymana w niebieskiej tonacji przedstawia trzy statki kosmiczne (tytułowe Ziarna Ziemi) opuszczające macierzystą planetę. Moim zdaniem nie przykuje wzroku na dłużej, leżąc na księgarskiej półce, aczkolwiek nie wydaje się też szczególnie odpychająca. Po prostu jest to poprawna i przeciętna ilustracja do kolejnej pozycji fantastycznej.

Blurb, jak i pierwsze strony powieści, sugeruje inną historię, niż się spodziewałam. Z każdym rozdziałem (a jest ich niemało, bo aż pięćdziesiąt sześć) opowieść ewoluuje i prowadzi w nieco innym kierunku, a szczegóły fabuły odkrywane są z perspektywy kolejnych bohaterów. I tak to, co na początku mogłoby zapowiadać klasyczną pozycję science-fiction, przeradza się w swego rodzaju dramat polityczny z wątkami terrorystycznymi w tle i grubymi nićmi szytą dyplomacją, a w końcu w obfitującą w technologiczne wynalazki space operę. Czy to źle? Trudno mi to ocenić, bo pomimo tej różnorodności gatunkowej, miszmaszu kultur i kosmicznych technologii powieść jest interesująca i niezwykle wciągająca.

Niemałą zasługę w odbiorze książki odegrało bogactwo ras i tło historyczne, jakie serwuje Michael Cobley. Chociaż początkowo byłam przytłoczona ilością faktów czy opisami kolejnych przedstawicieli inteligentnych istot zamieszkujących wszechświat, to jednak muszę schylić czoła przed autorem za to, że udało mu się stworzyć tak niesamowitą i tętniącą życiem wizję kosmosu. Różnorodność rasowa jest tak wielka, że czasami przydałby się dodatek na końcu książki opisujący najważniejsze cechy poszczególnych gatunków. Podobnie rzecz się ma z historią kosmosu – możliwość zerknięcia do aneksu, by przypomnieć sobie najważniejsze fakty, byłaby wielkim udogodnieniem.

Co ciekawe, w całej historii ludzkość nie gra pierwszych skrzypiec. Ziemia, czy raczej Ziemiosfera, jest tylko pionkiem w grze większych sił i o wiele starszych oraz potężniejszych ras zamieszkujących galaktykę. Wraz z rozwojem akcji mogłam zaobserwować, że mimo swej dotychczasowej marginalnej roli, w ostateczności to od ludzi będą zależeć losy wielu światów, jednak na razie nie wiadomo, w jakim kierunku autor rozwinie ten wątek.

Nakreślenie fabuły zawierającej tak wiele wątków i równorzędnych dla opowieści bohaterów w wielu przypadkach zwiastuje katastrofę. Często rozbuchana, naszpikowana faktami i technologicznymi nowinkami historia wymyka się autorowi spod kontroli i żyje własnym życiem. W przypadku Ziaren Ziemi początkowo również odniosłam takie wrażenie, jednak z czasem zauważyłam, że w tym szaleństwie jest jakaś metoda, a wątki zaczynają zazębiać się i zamykać w pewną interesującą całość.

Pierwszy tom cyklu Ogień ludzkości zapowiada niesztampową, zakrojoną na szeroką skalę epicką opowieść. Autor napisał już trzy części, a czwarty tom powinien ukazać się na anglojęzycznym rynku w przyszłym roku. Mam nadzieję, że poprzeczka, jaką ustawił sobie Michael Cobley, pozostanie nadal tak wysoko ustawiona i seria zachowa swój poziom, a Ziarna Ziemi będą stanowić tylko preludium – bardzo wciągające i zaostrzające apetyt na więcej – do poznawania dalszych losów rozproszonej w kosmosie ludzkości.

Recenzja ukazała się na portalu Efantastyka

1 komentarz:

  1. Zachęcająco opisałaś tę książkę - kupiona i dziś zaczynam czytanie : )

    OdpowiedzUsuń

Komentarze obraźliwe będą usuwane.