Z okazji Mikołajek mam dla Was nową recenzję książki. Czy warto przeczytać pierwszy tom cyklu Ogień ludzkości? Przekonajcie się sami.
Gatunkowy gulasz w kosmicznym sosie
Co zrobi ludzkość w obliczu inwazji innego inteligentnego
gatunku? Takie pytanie zadają sobie pisarze fantastyki od lat. Wizji konfliktów
zbrojnych toczonych z kosmitami było tak wiele, że trudno w literaturze
science-fiction oczekiwać czegoś zupełnie nowego i odkrywczego.
Michael Cobley w Ziarnach Ziemi rozpoczynającym cykl Ogień ludzkości, przedstawia własną wersję
pierwszego kontaktu oraz konsekwencji, jakie ze sobą niesie wojna toczona z
chcącym wytępić ludzki gatunek pozaziemskim najeźdźcą. Ziemska populacja chwyta
się ostatniej deski ratunku, by przetrwać, i wysyła w przestrzeń kosmiczną trzy
statki, tytułowe Ziarna Ziemi. Jeden z okrętów ląduje na odległej planecie Darien.
Mija sto pięćdziesiąt lat. Ludzie nie tylko skolonizowali planetę, ale także
koegzystują z miejscową ludnością, uczonymi Uvovo, pomagając im jednocześnie
prowadzić badania nad ich własną historią. Jednakże pewnego dnia na orbicie
Dariena pojawia się delegacja z Ziemi, która, jak się okazuje, przetrwała
konflikt sprzed niemal dwóch wieków i obecnie wchodzi w skład większego tworu
politycznego, jakim jest Hegemonia Sendrukańska. Wbrew swej woli, mieszkańcy
Dariena zostają wciągnięci w rozgrywki polityczne pomiędzy dwoma potężnymi
siłami, a w rezultacie w międzygalaktyczny konflikt.
Okładka książki nie wyróżnia się za bardzo na tle innych obwolut
powieści należących do gatunku sf. Utrzymana w niebieskiej tonacji przedstawia
trzy statki kosmiczne (tytułowe Ziarna Ziemi) opuszczające macierzystą planetę.
Moim zdaniem nie przykuje wzroku na dłużej, leżąc na księgarskiej półce,
aczkolwiek nie wydaje się też szczególnie odpychająca. Po prostu jest to poprawna
i przeciętna ilustracja do kolejnej pozycji fantastycznej.
Blurb, jak i pierwsze strony powieści, sugeruje inną
historię, niż się spodziewałam. Z każdym rozdziałem (a jest ich niemało, bo aż
pięćdziesiąt sześć) opowieść ewoluuje i prowadzi w nieco innym kierunku, a szczegóły
fabuły odkrywane są z perspektywy kolejnych bohaterów. I tak to, co na początku
mogłoby zapowiadać klasyczną pozycję science-fiction, przeradza się w swego
rodzaju dramat polityczny z wątkami terrorystycznymi w tle i grubymi nićmi
szytą dyplomacją, a w końcu w obfitującą w technologiczne wynalazki space
operę. Czy to źle? Trudno mi to ocenić, bo pomimo tej różnorodności gatunkowej,
miszmaszu kultur i kosmicznych technologii powieść jest interesująca i
niezwykle wciągająca.
Pierwszy tom cyklu Ogień ludzkości
zapowiada niesztampową, zakrojoną na szeroką skalę epicką opowieść. Autor napisał
już trzy części, a czwarty tom powinien ukazać się na anglojęzycznym rynku w
przyszłym roku. Mam nadzieję, że poprzeczka, jaką ustawił sobie Michael Cobley,
pozostanie nadal tak wysoko ustawiona i seria zachowa swój poziom, a Ziarna
Ziemi będą stanowić tylko preludium – bardzo wciągające i zaostrzające apetyt
na więcej – do poznawania dalszych losów rozproszonej w kosmosie ludzkości.
Niemałą zasługę w odbiorze książki odegrało
bogactwo ras i tło historyczne, jakie serwuje Michael Cobley. Chociaż
początkowo byłam przytłoczona ilością faktów czy opisami kolejnych
przedstawicieli inteligentnych istot zamieszkujących wszechświat, to jednak
muszę schylić czoła przed autorem za to, że udało mu się stworzyć tak
niesamowitą i tętniącą życiem wizję kosmosu. Różnorodność rasowa jest tak
wielka, że czasami przydałby się dodatek na końcu książki opisujący
najważniejsze cechy poszczególnych gatunków. Podobnie rzecz się ma z historią
kosmosu – możliwość zerknięcia do aneksu, by przypomnieć sobie najważniejsze
fakty, byłaby wielkim udogodnieniem.
Co ciekawe, w całej historii ludzkość nie
gra pierwszych skrzypiec. Ziemia, czy raczej Ziemiosfera, jest tylko pionkiem w
grze większych sił i o wiele starszych oraz potężniejszych ras zamieszkujących
galaktykę. Wraz z rozwojem akcji mogłam zaobserwować, że mimo swej
dotychczasowej marginalnej roli, w ostateczności to od ludzi będą zależeć losy
wielu światów, jednak na razie nie wiadomo, w jakim kierunku autor rozwinie ten
wątek.
Nakreślenie fabuły zawierającej tak wiele
wątków i równorzędnych dla opowieści bohaterów w wielu przypadkach zwiastuje
katastrofę. Często rozbuchana, naszpikowana faktami i technologicznymi
nowinkami historia wymyka się autorowi spod kontroli i żyje własnym życiem. W
przypadku Ziaren Ziemi początkowo również odniosłam takie wrażenie, jednak z
czasem zauważyłam, że w tym szaleństwie jest jakaś metoda, a wątki zaczynają
zazębiać się i zamykać w pewną interesującą całość.
Recenzja ukazała się na portalu Efantastyka
Zachęcająco opisałaś tę książkę - kupiona i dziś zaczynam czytanie : )
OdpowiedzUsuń