niedziela, 26 stycznia 2014

"Puls" John Lutz - recenzja

Dzisiaj mam dla Was recenzję powieści kryminalnej. W założeniu, miała to być powieść o nieuchwytnym seryjnym mordercy i tropiącym go detektywie. Przypomina Wam to coś?

Milczenie owiec w wersji light 


Na fali sukcesu Milczenia owiec (i filmu, i książki) powstały dziesiątki powieści o seryjnych mordercach – wszak tacy przestępcy są najbardziej interesujący. Sposób ich myślenia, działania i powody nimi kierujące dla większej części społeczeństwa są zarówno niezrozumiałe, przerażające, jak i - co tu ukrywać - niezmiernie fascynujące. Od tego czasu przez literaturę i kino przewinęło się wielu tego typu antybohaterów. Inteligentni psychopaci, dobrze wykształceni i niepopełniający błędów. Złapać ich może tylko równie inteligentny policjant, który często myśli nieszablonowo.

Teraz do tego grona dołączył Daniel Danielle, seryjny morderca z obsesją na punkcie kobiet. Dziesięć lat temu został złapany i skazany, ale w trakcie transportu do więzienia zniknął bez śladu. Prawdopodobnie nie żyje. Prawdopodobnie.

W Nowym Jorku dochodzi do serii zabójstw młodych kobiet. Wszystkie łączy ten sam modus operendi, niezwykle podobny do sposobu działania Daniela Danielle. Czy morderca powrócił czy jest to dzieło jego naśladowcy? Tą zagadkę musi rozwiązać Frank Quinn, były policjant, a obecnie właściciel agencji detektywistycznej.
     
Puls Johna Lutza to powieść bazująca na znanym w literaturze kryminalnej motywie psychopatycznego wielokrotnego mordercy i swoistej zabawie w kotka i myszkę prowadzonej z policjantem lub prywatnym detektywem. Zwyczajna sprawa kryminalna wkrótce przeradza się w osobistą, a główni bohaterowie krążą wokół siebie zbliżając się nieuchronnie do ostatecznej konfrontacji.

Puls Pulsu

Autor miał ciekawy pomysł, jednak nie do końca potrafił go wykorzystać. Różne wątki przeplatają się ze sobą – akcja toczy się współcześnie w Nowym Jorku (seria morderstw), w 1998 roku (losy Daniela Danielle) oraz w 1986 roku (w Leighton – historia pewnego chłopca). Dzięki retrospekcjom czytelnik ma wgląd w różne aspekty współcześnie toczących się wydarzeń i choć początkowo niektóre rzeczy mogą się wydawać niezwiązane z główną historią, to w końcu tworzą spójną całość. Sporo jest również wątków pobocznych, które czasami za bardzo przeciągają akcję i sprawiają, że czytanie staje się chwilami nużące. Co prawda, wątki obyczajowe czy prawnicze w jakiś sposób łączą się z główną akcją, jednak jest ich zbyt dużo i tak naprawdę ich brak przysłużyłby się książce czyniąc jej lekturę bardziej dynamiczną i przejrzystą.

Bohaterowie Pulsu to przede wszystkim byli policjanci, którym zlecono rozwikłanie sprawy morderstw. Postacie nie są pogłębione psychologicznie, autor raczej skupił się na opisie kolejnych spraw (szczędząc czytelnikowi większości drastycznych i szczegółowych opisów) i przedstawieniu ostatnich dni lub godzin życia przyszłych ofiar. Życie Franka Quinna jest potraktowane bardzo powierzchownie, podobnie jak jego pomocników. Czytelnik przyzwyczajony do powieści kryminalnych skandynawskich autorów może przez to odczuć pewien niedosyt.

Diabeł tkwi w szczegółach

W tym miejscu należy się przyjrzeć logicznym dziurom, których niestety w tej powieści nie brakuje. Na niektóre można przymknąć oko, jednak kilka z nich jest na tyle poważnych, że należy je wymienić.

Po pierwsze, seria morderstw młodych kobiet wstrząsa Nowym Jorkiem. I co robi policja? Zleca sprawę prywatnemu detektywowi. Fakt, prowadził on wcześniejszą sprawę Daniela Danielle, a obecne zbrodnie bardzo przypominają jego działania, jednak czytelnik może odnieść wrażenie, że policja w ogóle nie angażuje się w tę sprawę, stoi z boku, a funkcjonariusze są tylko dodatkiem, który od czasu do czasu pojawia się na scenie. Wydaje się, że w takiej sytuacji stróże prawa powinni sięgnąć po wszelkie dostępne środki, by jak najszybciej złapać mordercę, ale wzmianki o ich pomocy są naprawdę skąpe.

Po drugie, liczba wątków sprawia, że każdy z nich zarysowany jest bardzo powierzchownie. Żaden nie został pogłębiony na tyle, by być wiarygodnym i niezbędnym dla fabuły. Bez kilku z nich powieść byłaby może i mniejsza objętościowo, ale przez to bardziej interesująca.

Po trzecie, zakończenie. Ale o tym musicie przekonać się sami.

Czytać czy nie?


Podsumowując, Puls miał wszelkie zadatki na dobry kryminał z wyrazistym czarnym charakterem, jednak potencjał książki został zmarnowany przez zbyt powierzchowne potraktowanie tematu i nadmierną ilość wątków. Jednak należy uczciwie przyznać, że powieść czyta się dobrze i może ona stać się dobrym „mordercą czasu” przez kilka godzin. Ale zagorzałym fanom gatunku, a szczególnie nurtu skandynawskiego, nie polecam.

Recenzja ukazała się na portalu Bestiariusz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze obraźliwe będą usuwane.