Dzisiaj zapraszam do czytania recenzji drugiego tomu cyklu Ogień ludzkości Michaela Cobleya (recenzję części pierwszej możecie przeczytać w tym miejscu).
Granice wyobraźni?
Literatura science-fiction ma wiele zalet (kreuje wizje
odległej przyszłości oraz konflikty zbrojne na międzygalaktyczną skalę czy
przedstawia niezwykłe rasy obcych), ale jedna z nich wyróżnia się na tle
pozostałych – możliwość przekraczania kolejnych granic. Kiedyś były to granice
Ziemi, potem naszego Układu Słonecznego. Obecnie pisarze mają do dyspozycji dziesiątki
planet i wiele światów równoległych, a wyobraźnia niemal niczym ich nie
ogranicza. Dzięki temu wizje historii, których akcja toczy się w kosmosie, mogą
być tak różnorodne, oszałamiające i zakrojone na szeroką skalę, jak te
przedstawione w cyklu Ogień ludzkości Michaela Cobleya. Ale
po kolei.
Planeta Darien, do niedawna ukryty bastion ludzkości,
stała się miejscem, o które walczy potężna Hegemonia Sendrukańska, a Ziemia tylko
bezradnie przygląda się rozwojowi sytuacji. Celem Sendrukan jest zdobycie
dostępu do pradawnej świątyni skrywającej dostęp do więzienia w głębinach
hiperprzestrzeni. Wewnątrz niego czai się największe zagrożenie, z jakim
kiedykolwiek miało do czynienia inteligentne życie, ponieważ przed
tysiącleciami, po zakończeniu apokaliptycznego konfliktu, zamknięto tam
pradawną rasę. Teraz obcy mogą zostać uwolnieni, a wraz z ich powrotem
rozgorzeje kolejny konflikt, który pochłonie wiele światów.
Osierocone światy to bezpośrednia
kontynuacja Ziaren Ziemi. Greg Cameron, archeolog, wraz z
przybyszem z innego świata, Kao Czim, pomaga ukrywać uciekinierów z darieńskich
miast. Robert Horst, niegdysiejszy ambasador Ziemiosfery na Darienie, na
polecenie Konstruktu szuka tajemniczego Bożygłowa, przemierzając kolejne
poziomy hiperprzestrzeni. Cheluvahar, przedstawiciel autochtonicznej rasy
Uvovo, jest teraz Widzącym i dzięki dodatkowym dwóm parom oczu poznaje historię
swoich przodków i próbuje zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi w konflikcie,
który nagle rozgorzał na jego ojczystej planecie. A Catriona Macreadie, wybrana
przez Segranę na jej Opiekuna, czuje gniew i smutek rozumnego ekosystemu
lesistego księżyca, gdy Brolturanie i Sendrukanie zabijają jego mieszkańców.
Pierwsza część cyklu spodobała mi się do tego stopnia, że
z niecierpliwością oczekiwałam tomu drugiego. Ziarna Ziemi dały dopiero przedsmak tego, co czeka na czytelnika w trakcie dalszej lektury. A
dzieje się wiele, bo wizja konfliktu, jaką roztacza Michael Cobley, jest
porażająca. Wojna, która rozegrała się tysiące lat temu, powraca z nową siłą, a
wciągnięte w nią zostają niezliczone ilości światów i ras. Liczba miejsc i
wydarzeń z zamierzchłej historii oraz obecnych wypadków jest tak wielka, że
czasami czułam się nimi przytłoczona i zagubiona. Moim zdaniem, rozmach i
szczegółowość są zbyt duże – czasem zdarzało mi się tracić główny wątek tylko przez
to, że autor opisywał kolejne światy, znajdujące się na różnych poziomach
hiperprzestrzeni, i zamieszkujące je rasy.
Ludzie i liczni obcy (mniej lub bardziej humanoidalni i organiczni) z Osieroconych światów w większości wzbudzają sympatię. Zostają postawieni w trudnych dla siebie sytuacjach, ale wychodzą z nich obronną ręką. Czasami brakowało mi pogłębionego rysu psychologicznego postaci – w miejscu kolejnych opisów niezwykłych światów wolałabym znaleźć więcej informacji na temat ich wzajemnych relacji czy odczuć towarzyszących wydarzeniom, w których biorą udział.
Pomimo tego podziwiam Cobley’a za niezwykłą
wizję i umiejętność łączenia często nieoczywistych wątków i tworzenia
wielopiętrowej fabuły. Na przykładzie Segrany widać również, że autor doskonale
wie, co chce przekazać, i świetnie opisuje działanie całego wymyślonego
ekosystemu znajdującego się na księżycu Nieviesta. Bogactwo niesamowitych
roślin czy zwierząt go zamieszkujących jest oszałamiające, a wszystkie te
elementy doskonale ze sobą współgrają.
Podobnie jak w pierwszym tomie, także tutaj
każdy rozdział został zatytułowany imieniem jednej z postaci i jej poświęcony.
Wydarzenia są przedstawione z kilkunastu punktów widzenia, co bardzo mi się
podobało. Dzięki temu zyskałam szerszą perspektywę, ponieważ poznałam tok
myślenia nie tylko bohaterów pozytywnych, ale również negatywnych – Rycerza
Legionu Awatarów czy Utavessa Kurosa.
Ludzie i liczni obcy (mniej lub bardziej humanoidalni i organiczni) z Osieroconych światów w większości wzbudzają sympatię. Zostają postawieni w trudnych dla siebie sytuacjach, ale wychodzą z nich obronną ręką. Czasami brakowało mi pogłębionego rysu psychologicznego postaci – w miejscu kolejnych opisów niezwykłych światów wolałabym znaleźć więcej informacji na temat ich wzajemnych relacji czy odczuć towarzyszących wydarzeniom, w których biorą udział.
Podsumowując, drugi tom cyklu Ogień
ludzkości w niczym nie odstaje od części pierwszej. Kto się spodziewa
rozwiązania zagadek, może się rozczarować, bo chociaż niektóre tajemnice
zostały wyjaśnione, to jeszcze wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. Mam
nadzieję, że znajdę je w szykowanej części trzeciej, która na razie znana jest
tylko pod angielskim tytułem The Ascendant Stars.
Recenzja ukazała się na portalu Efantastyka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze obraźliwe będą usuwane.