wtorek, 25 marca 2014

"Osierocone światy", Michael Cobley - recenzja

Dzisiaj zapraszam do czytania recenzji drugiego tomu cyklu Ogień ludzkości Michaela Cobleya (recenzję części pierwszej możecie przeczytać w tym miejscu).

Granice wyobraźni?


Literatura science-fiction ma wiele zalet (kreuje wizje odległej przyszłości oraz konflikty zbrojne na międzygalaktyczną skalę czy przedstawia niezwykłe rasy obcych), ale jedna z nich wyróżnia się na tle pozostałych – możliwość przekraczania kolejnych granic. Kiedyś były to granice Ziemi, potem naszego Układu Słonecznego. Obecnie pisarze mają do dyspozycji dziesiątki planet i wiele światów równoległych, a wyobraźnia niemal niczym ich nie ogranicza. Dzięki temu wizje historii, których akcja toczy się w kosmosie, mogą być tak różnorodne, oszałamiające i zakrojone na szeroką skalę, jak te przedstawione w cyklu Ogień ludzkości Michaela Cobleya. Ale po kolei.

Planeta Darien, do niedawna ukryty bastion ludzkości, stała się miejscem, o które walczy potężna Hegemonia Sendrukańska, a Ziemia tylko bezradnie przygląda się rozwojowi sytuacji. Celem Sendrukan jest zdobycie dostępu do pradawnej świątyni skrywającej dostęp do więzienia w głębinach hiperprzestrzeni. Wewnątrz niego czai się największe zagrożenie, z jakim kiedykolwiek miało do czynienia inteligentne życie, ponieważ przed tysiącleciami, po zakończeniu apokaliptycznego konfliktu, zamknięto tam pradawną rasę. Teraz obcy mogą zostać uwolnieni, a wraz z ich powrotem rozgorzeje kolejny konflikt, który pochłonie wiele światów.

Osierocone światy to bezpośrednia kontynuacja Ziaren Ziemi. Greg Cameron, archeolog, wraz z przybyszem z innego świata, Kao Czim, pomaga ukrywać uciekinierów z darieńskich miast. Robert Horst, niegdysiejszy ambasador Ziemiosfery na Darienie, na polecenie Konstruktu szuka tajemniczego Bożygłowa, przemierzając kolejne poziomy hiperprzestrzeni. Cheluvahar, przedstawiciel autochtonicznej rasy Uvovo, jest teraz Widzącym i dzięki dodatkowym dwóm parom oczu poznaje historię swoich przodków i próbuje zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi w konflikcie, który nagle rozgorzał na jego ojczystej planecie. A Catriona Macreadie, wybrana przez Segranę na jej Opiekuna, czuje gniew i smutek rozumnego ekosystemu lesistego księżyca, gdy Brolturanie i Sendrukanie zabijają jego mieszkańców.

Pierwsza część cyklu spodobała mi się do tego stopnia, że z niecierpliwością oczekiwałam tomu drugiego. Ziarna Ziemi dały dopiero przedsmak tego, co czeka na czytelnika w trakcie dalszej lektury. A dzieje się wiele, bo wizja konfliktu, jaką roztacza Michael Cobley, jest porażająca. Wojna, która rozegrała się tysiące lat temu, powraca z nową siłą, a wciągnięte w nią zostają niezliczone ilości światów i ras. Liczba miejsc i wydarzeń z zamierzchłej historii oraz obecnych wypadków jest tak wielka, że czasami czułam się nimi przytłoczona i zagubiona. Moim zdaniem, rozmach i szczegółowość są zbyt duże – czasem zdarzało mi się tracić główny wątek tylko przez to, że autor opisywał kolejne światy, znajdujące się na różnych poziomach hiperprzestrzeni, i zamieszkujące je rasy.

Pomimo tego podziwiam Cobley’a za niezwykłą wizję i umiejętność łączenia często nieoczywistych wątków i tworzenia wielopiętrowej fabuły. Na przykładzie Segrany widać również, że autor doskonale wie, co chce przekazać, i świetnie opisuje działanie całego wymyślonego ekosystemu znajdującego się na księżycu Nieviesta. Bogactwo niesamowitych roślin czy zwierząt go zamieszkujących jest oszałamiające, a wszystkie te elementy doskonale ze sobą współgrają.

Podobnie jak w pierwszym tomie, także tutaj każdy rozdział został zatytułowany imieniem jednej z postaci i jej poświęcony. Wydarzenia są przedstawione z kilkunastu punktów widzenia, co bardzo mi się podobało. Dzięki temu zyskałam szerszą perspektywę, ponieważ poznałam tok myślenia nie tylko bohaterów pozytywnych, ale również negatywnych – Rycerza Legionu Awatarów czy Utavessa Kurosa.

Ludzie i liczni obcy (mniej lub bardziej humanoidalni i organiczni) z Osieroconych światów w większości wzbudzają sympatię. Zostają postawieni w trudnych dla siebie sytuacjach, ale wychodzą z nich obronną ręką. Czasami brakowało mi pogłębionego rysu psychologicznego postaci – w miejscu kolejnych opisów niezwykłych światów wolałabym znaleźć więcej informacji na temat ich wzajemnych relacji czy odczuć towarzyszących wydarzeniom, w których biorą udział.

Podsumowując, drugi tom cyklu Ogień ludzkości w niczym nie odstaje od części pierwszej. Kto się spodziewa rozwiązania zagadek, może się rozczarować, bo chociaż niektóre tajemnice zostały wyjaśnione, to jeszcze wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. Mam nadzieję, że znajdę je w szykowanej części trzeciej, która na razie znana jest tylko pod angielskim tytułem The Ascendant Stars.

Recenzja ukazała się na portalu Efantastyka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze obraźliwe będą usuwane.