piątek, 11 kwietnia 2014

"Pomnik cesarzowej Achai" tom 3, Andrzej Ziemiański - recenzja

Pomnik cesarzowej Achai to nowy cykl Andrzeja Ziemiańskiego. Trylogia Achaja rozczarowała mnie, więc do powieści tego autora podchodziłam z rezerwą. Dwa pierwsze tomy nowej serii były ciekawe, a jak ma się sprawa z trzecim? Przeczytajcie sami.

Najwyższy czas przejść na dietę


Tytuł recenzji, choć może nieco dziwny, wcale nie jest przypadkowy. Od wielu lat widoczna jest tendencja pisarzy tworzących szeroko pojętą fantastykę do tworzenia ogromnych, wręcz monumentalnych cykli powieściowych. Trylogia to już za mało, by opisać konkretną historię. Teraz modne są tetralogie, heksalogie czy septalogie. Wydawnictwa liczą, że im więcej, tym lepiej, a wielbiciel prozy danego autora i tak to kupi. Nieważna jest jakość, ważna jest ilość tomów, najlepiej jak najbardziej opasłych.

Co prawda, serii Pomnik cesarzowej Achai Andrzeja Ziemiańskiego daleko jeszcze do takiego Koła czasu Roberta Jordana (czternaście tomów w wersji oryginalnej), ale jest na dobrej drodze, by przybliżony wynik osiągnąć (ilością woluminów, a nie rozmachem). Bo jak się okazuje tom trzeci nie jest ostatnim, zagadka jest daleka od rozwiązania, a pomnika jak nie było, tak nie ma. Ale po kolei.

Poszukiwania tytułowego monumentu nadal trwają. Kai, Tomaszewski i Wyszyńska przeszukują opuszczony w dziwnych okolicznościach statek MS Gradient. Tajemnicę mogą nieco rozjaśnić rolki filmów nakręconych przez osoby znajdujące się na jednostce, a obecnie zaginione. Doktor Siwecki dowiaduje się, że na dzikusach z lasu prowadzone są eksperymenty medyczne. Shen wraz z przyjaciółkami poszukuje biblioteki Zakonu, w której zbiorach mogą znaleźć wiele odpowiedzi na nurtujące je pytania. Rand stale rozwija siatkę szpiegowską docierając do wielu polskich oficerów, a czarownicy przygotowują się do wyprawy na tereny tubylców. Wszystkie działania mają na celu odnalezienie miejsca ukrycia pomnika. Czy go odnajdą?

Powyższy akapit zawiera tak naprawdę streszczenie fabuły zawartej w trzecim tomie, bo książka niewiele więcej wnosi do całej historii. Niestety autor popełnia te same grzechy, które miały miejsce w trzeciej części cyklu Achaja. Bez owijania w bawełnę, szczerze trzeba przyznać, że przez większość stron woda leje się strumieniami, rzekami i wodospadami. Akcja wlecze się w tempie ślimaczym, miejscami robi się nużąca, a niektóre działania bohaterów wręcz irytują. Wielka szkoda, ponieważ dwa pierwsze tomy serii zapowiadały bardzo ciekawy i wciągający cykl, z oryginalną fabułą i nawet ciekawymi bohaterami.


Książka jest bardzo nierówna. Z jednej strony postacie nadal ewoluują, czasem w dość nieoczekiwany dla czytelnika sposób (Shen z marionetki w rękach innych osób przeistacza się w samodzielnie myślącą bojowniczkę o wolność), dowiadujemy się także czegoś nowego o znanych już bohaterach (tajemnicza inżynier Wyszyńska). Na drugim biegunie znajdują się jednak nowi bohaterowie, którzy niewiele wnoszą do ogólnej fabuły. Wyrzucenie kilku pobocznych i nieistotnych wątków oraz postaci wyszłoby książce na dobre, bo stają się tylko niepotrzebnymi zapychaczami miejsca i spowalniaczami akcji.

W języku, jakim posługuje się Ziemiański, zaszła istna rewolucja. Dla piszącej te słowa jest to zmiana zdecydowanie in plus. Można zaryzykować stwierdzenie, że autor nieco złagodniał, aczkolwiek „łagodność” to raczej rezultat konstrukcji fabuły tego tomu i braku spektakularnych walk czy relacji z rzezi. Twórca oszczędza czytelnikowi brutalnych i naturalistycznych scen na rzecz charakterystyki zachowań czy opisów krajobrazu. Zmiana najlepiej widoczna jest w scenach przedstawiających wyścig dwóch grup – Tomaszewskiego i czarowników - do świątyni potworów. I zdecydowanie jest to najlepszy fragment w całej książce.

Niestety, autorowi gorzej idzie w kwestii głębszej psychologizacji postaci. O ile motywacje bohaterów są dość dobrze wyjaśnione, to wątki romantyczne wyglądają jak żywcem wyjęte z prozy dla nastolatków. Infantylizm nie bardzo pasuje do Ziemiańskiego i jego bohaterów.


Miłośnicy Pomnika cesarzowej Achai być może poczują się zawiedzeni najnowszym tomem, ponieważ jest napisany w łagodniejszym tonie i nieco zbyt przegadany. Gdyby podkręcić tempo akcji, książka na pewno byłaby lepsza w odbiorze i o wiele ciekawsza. A tak czytelnicy dostają kolejne rozrośnięte ponad miarę tomiszcze, któremu nie zaszkodziłaby poważna dieta odchudzająca.

Recenzja ukazała się na portalu Bestiariusz

czwartek, 10 kwietnia 2014

"Gambit mocy", Piotr Muszyński - recenzja

Dzisiaj zapraszam do przeczytania recenzji powieści "Gambit mocy" Piotra Muszyńskiego. Jest to moja pierwsza recenzja napisana dla portalu Fahrenheit.

Magia i polityka


W fantastyce bardzo często polityka idzie w parze z magią. Dworskie intrygi, próby zachwiania równowagi mocy, zburzenie wypracowanego status quo, wojna… To one stanowią esencję powieści fantasy. A jeśli do tego wszystkiego dodamy piękną, mądrą i uroczą główną bohaterkę.

O głównej bohaterce Gambitu mocy można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest urocza. Samia, księżniczka skrzydlatych z Silensil, wcale nie jest słodką skrzywdzoną panną – jest egoistyczna, para się mroczną magią, uwielbia spiski i nikomu nie da o sobie zapomnieć. Oficjalnie ogłoszono jej śmierć w zamachu zorganizowanym przez opozycję, nieoficjalnie mieszka w królestwie Dorianu, sojusznika politycznego kraju, z którego księżniczka pochodzi. Jej kłopoty wynikają z pewnej charakterystycznej cechy – od swoich pobratymców różni się kolorem skrzydeł, które są smoliście czarne. To podobno zła i niepożądana cecha, a obdarzonego nią skrzydlatego należy się pozbyć, a najlepiej zabić, nawet jeśli pochodzi z królewskiego rodu.

Powieść Piotra Muszyńskiego obfituje w ciekawych i nietuzinkowych bohaterów. Ochroniarzem Samii jest najlepsza wojowniczka w królestwie, Serina, która jednak nigdy nie brała udziału w prawdziwej walce, a bitwy zna jedynie z opowieści. Towarzyszką księżniczki jest również Monika, wielce utalentowana w magii i psotach sierota nienawidząca skrzydlatych jak zarazy. Zarządcą zamku (o wdzięcznej nazwie Pajęczyca) jest trzymająca wszystkich żelazną ręką pani Alchima, wprawna intrygantka o bogatej przeszłości potrafiąca znaleźć rozwiązanie w niemal każdej beznadziejnej sprawie. A w tle pojawia się istny korowód niezwykłych postaci (czarnoksiężników i nekromantów, kapłanów i czarownic) oraz mniej lub bardziej magicznych istot (impy, orkowie, demony, żywiołaki – to tylko kilka z nich).

Ogromnym plusem książki jest kreacja postaci. Wiele z nich to niezależne kobiety o twardym charakterze, ale giętkim kręgosłupie moralnym. Nie znajdziemy tu wiotkich i wdzięcznych dziewcząt, które muszą być niemal cały czas ratowane z opresji. Każda bohaterka doskonale radzi sobie sama i zazwyczaj wie, czego chce. Kobiety są sprytne i nie pozwalają sobie w kaszę dmuchać, a mężczyźni wyraźnie stoją na drugim planie i pod wieloma względami im ustępują. Trochę szkoda, bo ani Samia, ani Alchima, najciekawsze z całej gamy postaci, nie mają równych sobie przeciwników wśród przedstawicieli brzydszej płci.

Gambicie mocy podoba mi się to, że żaden z bohaterów nie jest kryształowy – każdy ma jakieś grzeszki na sumieniu i negatywne cechy. Jedni są egoistami i nie zwracają uwagi na ludzi ze swojego otoczenia (do momentu, gdy bliźni są im potrzebni w realizacji niecnych planów), drudzy uważają się za sprytnych, podczas gdy tak naprawdę ktoś nimi manipuluje. Na szczęście z biegiem czasu postacie ewoluują, niejednokrotnie w bardzo zaskakujący sposób, i czytelnik musi na nowo wyrabiać sobie o nich zdanie. Tu nie ma białego czy czarnego – są tylko różne odcienie szarości.

Muszyński umiejętnie prowadzi intrygę i trzeba oddać mu sprawiedliwość, że potrafi tworzyć zaskakujące zwroty akcji. Sprawnie żongluje motywami mitologicznymi i systemami religijnymi, tworząc ciekawą i spójną wizję. Opisy krajobrazów czy architektury są bardzo plastyczne i sugestywne – widać, że autor poświęcił sporo czasu na stworzenie spójnego świata. W mądry sposób skorzystał również z dobrodziejstw ulubionej epoki fantastów, średniowiecza, co przede wszystkim widoczne jest w opisach militariów. Ale myliłby się ten, kto oczekuje stylizacji językowej na tę epokę – podobny zabieg stosowany jest rzadko, a do języka co chwilę wkradają się współczesne terminy (przykładowo „facet” czy „wywiadówka”). Niestety, czasami wygląda to bardzo sztucznie, ale będzie zapewne łatwiejsze w odbiorze u większości młodszych czytelników.

Język, którym posługuje się autor, jest lekki, humorystyczny, i –  jak wspomniałam wcześniej – uwspółcześniony. Łatwość takiego pisania jest godna pozazdroszczenia, jednak moim zdaniem styl taki najlepiej sprawdza się w małych dawkach i w krótkich formach. Ironia zamieszczona na każdej z ponad siedmiuset stron nuży, a czytelnik jest nią zmęczony już w okolicy jednej trzeciej książki.

Niestety, w każdej beczce miodu musi znaleźć się łyżka dziegciu. Gambitowi mocy nie zaszkodziłoby skrócenie o przynajmniej sto stron, ponieważ miejscami książka jest po prostu przegadana. W trakcie lektury brakowało mi również mapy, dzięki której mogłabym z łatwością orientować się w topografii krain.

Mimo wszystko powieść Piotra Muszyńskiego jest zaskakująco dobra. Pomijając drobne potknięcia i kilku dłużyzn, książkę czytało mi się świetnie. Zawiła intryga i soczyste postacie z nawiązką rekompensują wymienione przeze mnie niedociągnięcia. Miłośnicy intryg i wszelkiej maści fantastycznych stworzeń na pewno nie będą zawiedzeni lekturą, bo takiego rozmachu i podobnie skonstruowanych zawiłości fabularnych w polskiej literaturze nie spotyka się zbyt często.

Recenzja ukazała się na portalu Fahrenheit

środa, 9 kwietnia 2014

"Itch", Simon Mayo - recenzja

Dzisiaj prezentuję Wam recenzję książki dla młodzieży o pewnym poszukiwaczu pierwiastków chemicznych. Polecam nie tylko wielbicielom chemii.

Niezwykłe przygody młodego chemika


W układzie okresowym wyróżnia się sto osiemnaście pierwiastków. Itchingham Lofte, bardziej znany jako Itch, zafascynowany chemią postanawia stworzyć kolekcję ich wszystkich. Problem w tym, że ma dopiero czternaście lat, a część poszukiwanych substancji jest dostępna tylko dla osób pełnoletnich. Z pomocą handlarza Cake’a jego zbiory systematycznie powiększają się, do czasu, gdy dostaje skałę inną niż wszystkie. Okazuje się, że to, co miało być uranem, jest nowym pierwiastkiem o bardzo szczególnych i potężnych cechach. We właściwych rękach może on uczynić wiele dobrego, lecz jeśli wpadnie w ręce niepowołane…

Wśród książek dla młodzieży zdarzają się takie, które bez reszty potrafią wciągnąć również dorosłych. W moim przypadku było tak z serią o Harrym Potterze, a także z Igrzyskami śmierci. Czy z Itchem jest podobnie? Na to pytanie mogę odpowiedzieć tylko: i tak, i nie.

Zacznę jednak od ogólnych wrażeń po pobieżnych oględzinach książki. Już na pierwszy rzut oka widać, że powieść jest skierowana przede wszystkim do młodzieży. Na czarnym tle (na którym, gdy przyjrzeć się dokładniej, wprawne oko dostrzeże tablicę Mendelejewa) widnieje tytuł wypisany wielkimi, aż krzyczącymi, białymi literami otoczonymi zieloną poświatą. W głębi widać także chłopięcą sylwetkę okoloną biało-zielonym płomieniem. Taka okładka książki z pewnością wyróżnia się spośród innych, jednak uważam, że za bardzo przypomina te serii Tunele (szczególnie części pierwszej, która jest utrzymana w podobnej tonacji).

Większa czcionka i odstępy między wierszami to zapewne również ukłon w stronę młodzieży. Dzięki temu Itcha łatwiej się czyta, a w czasie lektury odniosłam wrażenie, że wręcz „połykam” kolejne strony.

Niewątpliwie powieść Mayo jest niezwykła i oryginalna. Głównym bohaterem uczynił on nastolatka zauroczonego chemią. Z jego pomocą pokazuje, że nauki ścisłe mogą być nie tylko fascynujące, ale również bardzo groźne. Itch, nierozumiany przez większość rówieśników, zamyka się w świecie eksperymentów i własnej pasji. Dzięki swojemu hobby dokonuje ważnego odkrycia, jednak przez to naraża wszystkich na niebezpieczeństwo. I to zagrożenie autor świetnie pokazał. Mayo nie szczędzi opisów choroby popromiennej czy objawów zainfekowania arsenem. Chemia, a właściwie niektóre pierwiastki, to nie zabawka i choć jest fascynująca, traktowana w nieodpowiedni sposób może zaszkodzić innym ludziom.

Fabuła powieści, prowadzona początkowo nieśpiesznie, kręci się wokół szkoły, do której chodzi tytułowy bohater. Poznajemy Itcha, jego przyjaciółkę o oryginalnym jak na dziewczynę imieniu Jack oraz siostrę Chloe. Autor przedstawia relacje między uczniami a niektórymi nauczycielami, co będzie bardzo ważne w dalszej części tej historii. Dopiero w połowie książki akcja nabiera tempa i od tego momentu toczy się z prędkością śnieżnej lawiny. Itch, będąc w ciągłym niebezpieczeństwie, powoli dojrzewa i przechodzi wewnętrzną przemianę aż do wielkiego finału, który – to niestety muszę zaznaczyć – trochę psuje odbiór całości. W moim odczuciu zakończenie jest zbyt niewiarygodne, podczas gdy cała opowieść mogłaby wydarzyć się w realnym życiu. Ale ocenę tego pozostawiam innym czytelnikom.

Postacie występujące w Itchu są opisane dość pobieżnie, nie wyłączając tytułowego bohatera. Autor nie silił się na oryginalność i pogłębioną analizę psychologiczną, co w przypadku nastolatków nie razi, ale u dorosłych bohaterów już tak. A więc główny czarny charakter od samego początku nie budzi sympatii, korporacja to bezwzględni i rządni władzy biznesmeni, a naukowiec jest bez reszty oddany tylko i wyłącznie swojej pasji. Jednak muszę przyznać, że Mayo dobrze odmalował realia społeczne Kornwalii i opisał tamtejszy krajobraz, a także umiejętnie przemycił w treści kilka ciekawostek z dziedziny chemii.

W Itchu najbardziej podobała mi się poważna i dojrzała wymowa powieści. Autor przekazuje czytelnikom istotne przesłanie: uważajcie z eksperymentami i zawsze myślcie o ich skutkach, które przecież mogą wpłynąć na najbliższe osoby. Mówi też, że każde odkrycie ma swoją cenę i należy liczyć się z konsekwencjami. A te mogą być straszne.

Podsumowując, powieść Simona Mayo to dobra pozycja przede wszystkim dla nastoletniego czytelnika, który nie wymaga od lektury głębi psychologicznej. Jednak książka jest również na tyle intrygująca, a jej wymowa poważna, że także dojrzały miłośnik literatury sięgnie po nią z zaciekawieniem.

Recenzja ukazała się na portalu Efantastyka