Porządkując bloga zauważyłam, że ominęłam recenjzę pierwszego tomu nowego cyklu Andrzeja Ziemiańskiego. Teraz to nadrabiam.
Achaja tysiąc lat później
Gdy kilka lat temu na polskim rynku wydawniczym ukazała
się trylogia pt. Achaja, spotkała się z dużym zainteresowaniem odbiorców.
Historia pięknej, wykształconej i łagodnej księżniczki Achai wplątanej w
dworskie intrygi przeplatająca się z dziejami dwóch inteligentnych oszustów,
którzy pragną zapisać się w kronikach – Zaana i Siriusa – okazała się bardzo
pasjonująca. Autor nie oszczędzał bohaterki, która dostała twardą szkołę życia
i niejednokrotnie zmuszana była dokonywać trudnych wyborów, a Zaan i Sirius
bezwzględnie zmieniali świat, doprowadzając do nieuchronnej konfrontacji z
tajemniczym Zakonem. Była też oczywiście wojna z o wiele potężniejszym
przeciwnikiem – prawdziwie epicki konflikt, czyli to, co tygryski lubią
najbardziej.
Zachwyty nad trylogią kończą się jednak, gdy przychodzi
czytać tom trzeci. Przydługie opisy, pseudofilozoficzne wywody, postacie
zachowujące się kompletnie bez sensu… Lista przewin autora jest długa, a
zwieńczenie trylogii potrafi skutecznie zniechęcić do prozy Ziemiańskiego.
Sięgnięcia po Pomnik cesarzowej Achai wcale nie planowałam - przez zupełny
przypadek stało się jednak inaczej.
W pierwszym tomie, którego akcja toczy się tysiąc lat po
fabule cyklu Achaja czytelnik poznaje Kai, kandydatkę na czarodziejkę.
Wysłana ze szkoły z nietypową misją, nie zdaje sobie sprawy, że wkrótce jej
świat czekają ogromne zmiany. Na swej drodze młoda czarownica natyka się na…
ORP „Dragon”, okręt podwodny Rzeczpospolitej Polskiej. Intrygujące, prawda?
Jednak nic więcej nie będę pisać o fabule, by za dużo nie zdradzić.
Pomysł zderzenia dwóch bardzo odmiennych światów to strzał w dziesiątkę. Z jednej strony mamy Cesarstwo, które od wieków nie przeszło żadnej technicznej rewolucji (co swoją drogą jest bardzo dziwne i kłóci się z teorią o ewolucji cywilizacji). Tak jak w czasach Achai wojsko korzysta z muszkietów, niewiele zmieniła się również mentalność. Na tym tle całkowicie odmiennie prezentują się marynarze… Rzeczpospolitej Polskiej, którzy wyruszyli z eksperymentalną misją przekroczenia Gór Pierścienia. I tu należą się wielkie brawa dla autora za kapitalny pomysł, by Polska była morską potęgą dysponującą nowoczesnym i zaawansowanym sprzętem, a jednocześnie państwem o kolonizatorskich aspiracjach. Dzięki skonfrontowaniu kultury prymitywnej z technologiczną autor stworzył sobie wiele możliwości rozwoju akcji. Czytając powieść, czytelnik może obserwować, jak oba światy przenikają się i integrują. Dodatkowo pan Ziemiański serwuje nam konflikt zbrojny przedstawiony z perspektywy zwykłej żołnierz (tak, w Cesarstwie to kobiety służą w wojsku) i trochę smaczków z żołnierskiego życia.
I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie akcja, która wlecze
się w ślimaczym tempie. Miejmy nadzieję, że jest to tylko mankament tomu
pierwszego, który ma za zadanie wprowadzić czytelnika w świat i jego realia.
Taki obrót sprawy zapowiada dynamiczna końcówka, w której wreszcie dzieje się
coś innego niż bezsensowne bieganie wojska po lesie (wojna z potworami),
wyjaśnianie różnic kulturowych (relacje Kai z Tomaszewskim) czy zawoalowane
miłosne podchody (znów Kai i Tomaszewski).
Mimo różnych drobnych mankamentów, pierwszy tom Pomnika
cesarzowej Achai mile zaskakuje. Nie jest to może lektura, która może
pochłonąć bez reszty i nie pozwoli oderwać się aż do ostatniej strony (tu się
pewnie narażę licznej rzeszy fanów Achai), jednak z czystym sumieniem można ją
polecić. Jest to powieść lekka, łatwa i przyjemna. I należy tylko żywić cichą
nadzieję, że kolejne tomy nie okażą się podobnym rozczarowaniem jak finał Achai.
Recenzja ukazała się na portalu Bestiariusz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze obraźliwe będą usuwane.