wtorek, 23 września 2014

"Turkusowe szale", Remigiusz Mróz - recenzja

Dzisiaj mam dla Was recenzję książki o polskich pilotach walczących w Wielkiej Brytanii w czasie II Wojny Światowej. Czy Turkusowe szale są w stanie konkurować z klasyczną już pozycją autorstwa Arkadego Fiedlera? Zobaczcie sami.

Na brytyjskim niebie


Na hasło „polscy lotnicy w czasie drugiej wojny światowej” od razu na usta ciśnie się odpowiedź: dywizjon 303. Jednostka rozsławiona przez książkę Arkadego Fiedlera przesłoniła historię pozostałych polskich oddziałów, które również walczyły na brytyjskim niebie. Tę lukę postanowił zapełnić Remigiusz Mróz w swojej najnowszej książce.

Głównymi bohaterami Turkusowych szali są podporucznik Feliks Essker oraz sierżant Leon Merowski, dwaj piloci, którzy trafili do Wielkiej Brytanii i zostali przydzieleni do nowo formowanej jednostki – dywizjonu 307 „Lwowskie Puchacze”. Wraz z dwoma pilotami czytelnik śledzi burzliwe losy oddziału, kolejne przenosiny z miejsca na miejsce oraz frustrację pilotów, którzy zamiast walczyć z Niemcami muszą zmagać się z brytyjską pogodą, barierą językową oraz niezrozumieniem przełożonych.

Autor w wiarygodny sposób przedstawił losy członków dywizjonu 307. W posłowiu sam przyznaje, że posiłkował się dokumentami oraz opracowaniami historycznymi. Nie jest to jednak powieść stricte historyczna, ponieważ bohaterowie to postacie fikcyjne, podobnie jak niektóre wydarzenia. I bardzo dobrze, ponieważ opracowań popularnonaukowych jest wiele, a lekkich powieści - jak na lekarstwo.

Turkusowe szale czyta się szybko i przyjemnie, chociaż fabuła nie jest zbyt skomplikowana (wątek szpiegowski jest moim zdaniem raczej doczepiony na siłę i mało wiarygodny). Ważne w tej książce są raczej relacje łączące pilotów dywizjonu oraz ich dość trudne kontakty z Brytyjczykami. Walki powietrzne zostały dobrze opisane i chociaż nie są tak widowiskowe jak pojedynki lekkich myśliwców (Lwowskie Puchacze latały na mniej zwrotnych i cięższych defiantach oraz beaufighterach) to jednak w trakcie lektury czuć adrenalinę wypełniającą żyły pilotów i ich emocje.

Trochę brakowało mi w książce odniesień do przedwojennego życia obu bohaterów. Krótkie wspomnienia szkoły w Dęblinie i charakterystyczne teksty pułkownika Tietcharta to dla mnie trochę za mało. Takie retrospekcje urozmaiciłyby treść, a także rzuciły nieco innego światła na postacie dwójki przyjaciół.

Dużym minusem książki jest okładka. W tym momencie wychodzi ze mnie czepialstwo, ponieważ na takie błędy jestem po prostu uczulona. Dlaczego okładka jest zła, skoro jest na niej wszystko to, co trzeba? Jest brytyjski krajobraz i jest lecący nad nim myśliwiec. I właśnie w tym myśliwcu widzę duży błąd projektanta ilustracji, ponieważ jest to Spitfire, a nie dwumiejscowy defiant lub beaufighter, a na takich właśnie maszynach latali bohaterowie książki. Jaka jest różnica pomiędzy tymi maszynami możecie zobaczyć na zdjęciu powyżej. Dodatkowo na skrzydłach samolotu znajdują się oznaczenia RAF-u, a nie polskia szachownica. Niby drobne szczegóły, ale dla wielbicieli lotnictwa z czasów II Wojny Światowej istotne.

Podsumowując, Turkusowe szale to książka bardzo udana. Nie jest może tak barwna jak klasyczny już Dywizjon 303 Arkadego Fiedlera, ale równie ciekawa. Polecam ją tym czytelnikom, którzy interesują się lotnictwem oraz tematyką II Wojny Światowej, ale raczej w stopniu podstawowym –zaawansowani miłośnicy mogą być rozczarowani brakiem bardziej szczegółowych opisów. Spędziłam nad lekturą kilka przyjemnych godzin i szczerze ją polecam.

Recenzja ukazała się w ramach akcji Polacy nie gęsi i swoich autorów mają

1 komentarz:

  1. Uwielbiam takie klimaty, wiec książka jest na pewno dla mnie... Mam nadzieję, że w najbliższym czasie będę miała możliwość jej przeczytania :)

    http://pasion-libros.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Komentarze obraźliwe będą usuwane.