Do dziewięciu razy sztuka
Zadebiutować w fantastyce jest łatwo, jednak zrobić to tak, by zostać zauważonym i docenionym, już nie. Z powodzi powieści, które obecnie ukazują się na rynku, trudno wyłowić coś, co wybija się ponad przeciętność i nie powiela utartych schematów. Królują smoki, elfy, krasnoludy i magia oraz wszelkiego rodzaju wampiry i zmiennokształtni. Na tym tle pierwsza powieść Marcina Strzyżewskiego wygląda może jeszcze nie tyle na powiew świeżości, ale raczej pierwszą subtelną zapowiedź (czy raczej podpowiedź) kierunku, w którym początkujący pisarze powinni zmierzać.
Fabuła Dziewiątego życia czarnoksiężnika oscyluje wokół grozy, królującej w Estermarchii. Kraj spowija ciemność, która zabija każdego, kto po zmroku nie zapewni sobie choćby nikłego źródła światła. Próbę wyjaśnienia niezwykłego zjawiska podejmuje Charles Errington, doświadczony mag pracujący w tajnych służbach i rozwiązujący zagadki kryminalne.
W tym miejscu należy wspomnieć o pierwszym minusie książki. Brzmiący zachęcająco blurb zapowiada powieść wielowątkową, ale skupiającą się przede wszystkim wokół głównego problemu zabójczego mroku. Ten zamysł nie do końca się Strzyżewskiemu udał. Dziewiąte życie czarnoksiężnika wygląda raczej na zbiór opowiadań na siłę zlepionych w powieść. A szkoda, bo gdyby autor zdecydował się na krótsze formy literackie połączone tylko postacią Erringtona, książka byłaby łatwiejsza w odbiorze, ciekawsza i bardziej spójna.
Postać tytułowa odgrywa najważniejszą rolę. Czarnoksiężnik ma bystry umysł, z którego korzysta częściej, niż z magii, ponieważ używanie jej ponosi za sobą wiele nieprzyjemnych konsekwencji (przede wszystkim osłabienie fizyczne). Opis jego wyglądu najczęściej ogranicza się do eleganckich ubiorów oraz siwizny, tak jakby autor wolał zwrócić uwagę na przymioty ducha, niż ciała. Wydaje się, że tajny agent wzorowany jest na klasycznej kreacji dziewiętnastowiecznego detektywa, eleganckiego, wykształconego i elokwentnego, pochodzącego z wyższych sfer, ale potrafiącego się porozumieć również z osobami niższych stanów.
Umiejętności Erringtona wyraźnie różnią się od prezentowanych przez kolegów po fachu. Podczas, gdy: „(…) takim jak ja zdarzało się przeżyć trzy, czasem cztery wizje. Rekordzistom pięć. Wielu przekraczało granicę własnych możliwości. Ich umysły uginały się pod naporem różnych tożsamości i wspomnień. Wtedy popadali w obłęd.”[1], on sam chwali się już na początku książki swoimi wizjami (jak nazywa kolejne żywoty): „Przeżyłem już osiem żyć w odległych, obcych światach. Osiem razy rodziłem się jako ośmioro różnych ludzi i osiem razy umierałem”[2]. Dziewiąte życie jest tym ostatnim, najważniejszym, bo w pewnym sensie ukoronowaniem długoletniej kariery i egzystencji. To ono w rozrachunku ma pokazać, czy czarnoksiężnik przeżył je w sposób godny i właściwy.
Pozostałe postacie są dość schematyczne i niewiele dobrego czy złego można o nich powiedzieć. Jedyny wyjątek stanowi kat Fahrid, który nie tylko ma oryginalną profesję, ale również rzadkie dla tego fachu sumienie i skrupuły. Kobiety są z reguły zauroczone magiem, ale wątek miłosny jest bardzo stonowany – miłostki Erringtona są stosowne do jego wieku.
Strzyżewski stara się stylizować język na znany z angielskich powieści gotyckich, jednak brakuje w tym trochę lekkości i wprawy. Często opisy „skaczą” ze zdań rozbudowanych w krótkie, a imitacja mowy wyższych sfer nabiera cech rozmowy potocznej, przez co brzmi nienaturalnie. Nie udał się także eksperyment z imionami bohaterów, które wydają się raczej nadane przypadkowo, niż według konkretnego klucza. Obok Charlesa (dlaczego nie Karola?) występują Anzelm, Fahrid (!), Lili czy Mirian. Niekonsekwencja stosowania tak różnorodnych imion w jednym konkretnym kręgu kulturowym po prostu razi sztucznością.
Dziewiąte życie czarnoksiężnika nie jest książką złą. Biorąc pod uwagę fakt, że to debiut, można pokusić się o stwierdzenie, że autor ma duży potencjał. Świat wykreowany przez Strzyżewskiego jest mroczny i interesujący, a nieliczne elementy steampunku wprowadzają paranaukowy klimat. Jednak pisarz nie ustrzegł się błędów początkujących, przez co powieść jest nierówna i miejscami wręcz nudna. Pozostaje mieć nadzieję, że kolejna książka (jeśli autor taką planuje) będzie bardziej dopracowana warsztatowo.
Recenzja ukazała się w Creatio Fantastica nr 5 (47) 2014 (numer recenzencki)
[1] Dziewiąte życie czarnoksiężnika, s. 10.
[2] Dziewiąte życie czarnoksiężnika, s. 10.
Własnie z debiutami fantasy jest ten problem, że najczęściej jest to odgrzewanie kotleta. Na całe szczęście polscy autorzy jeszcze potrafią wykazać się kreatywnością. :) Też zresztą w debiutach nie zwracam aż tak dużej uwagi na sam warsztat - jeśli w głowie autora pojawiło się coś z potencjałem, to warsztat się z czasem wyrobi.
OdpowiedzUsuńMoże te imiona miały podkreślić wieloetniczny charakter imperium:-)
OdpowiedzUsuńByć może, chociaż z tekstu nic takiego nie wynika.
UsuńWedług mnie nie ma tam nudnych momentów, książkę wchłania się błyskawicznie.
OdpowiedzUsuńJak z wszystkimi książkami, jest to kwestia gustu ;) Chociaż jak n debiutancką powieść, nie jest źle.
UsuńA sam świat jest ciekawy, duży jest steampunka?
UsuńŚwiat jest ciekawy, ale steampunku dużo nie ma.
Usuń