sobota, 3 stycznia 2015

"Moherfucker. HELL-P", Eugeniusz Dębski - recenzja

W mackach moherowego Cthulhu


Od kilku lat twórczość Howarda P. Lovecrafta przechodzi istny renesans. Na rynku ukazują się kolejne wydania i wznowienia jego twórczości, a wielu znanych i uznanych pisarzy czy twórców popkultury inspiruje się w swoich dziełach mitologią stworzoną przez Samotnika z Providence. Nic więc dziwnego, że Eugeniusz Dębski zdecydował się luźno nawiązać w swojej powieści do Cthulhu.

Moherfucker. HELL-P to pierwszy tom cyklu o Kamilu Stochardzie, nieszablonowym (jakie to pojemne słowo!) pracowniku Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Aspirant zostaje wysłany na przymusowy urlop i jednocześnie otrzymuje zadanie opieki nad tajemniczym amerykańskim agentem. Sprawa okazuje się mieć drugie (a nawet trzecie) dno, ponieważ zadaniem kolegi ze Stanów Zjednoczonych jest likwidacja guimonów, odprysków potwornego Cthulhu, który okazuje się być czymś więcej niż tylko wytworem umysłu pisarza. Obaj agenci podróżują po całej Polsce próbując jak najlepiej wykonać to zadanie.

Cała fabuła powieści zamyka się w jednym słowie: eksterminacja. Kamil i Jerry biorą udział w kolejnych jatkach guimonów, a w przerwach między nimi Polak opisuje swemu amerykańskiemu koledze polskiego pochodzenia obecną sytuację w kraju i panujące nastroje (akcja toczy się około 2008 roku). Powieść Dębskiego zawiera wiele odniesień i aluzji do ówczesnej sceny politycznej, a autor, ustami swych bohaterów, komentuje między innymi rosnące zainteresowanie Radiem Maryja i jego założycielem, nie szczędząc przy tym czytelnikowi ostrych słów i komentarzy.

Cechą charakterystyczną HELL-P jest właśnie ostry, wręcz wulgarny język. Na początku lektury nie jest on jeszcze tak widoczny i uciążliwy, jednak z każdą kolejną stroną zaczyna coraz bardziej drażnić i irytować. Nawet zastosowanie narracji pierwszoosobowej nie usprawiedliwia takiego doboru słownictwa, tym bardziej, że wiele z tych wulgaryzmów jest po prostu niepotrzebnych. Denerwuje to tym bardziej, że główny bohater wydaje się osobą wykształconą i elokwentną, a częste „rzucanie mięchem” po prostu nie pasuje do jego wizerunku. Przez taki język sama niezbyt skomplikowana fabuła zostaje przesunięta na dalszy plan, a pierwsze skrzypce zaczynają grać ordynarne dowcipy i koszarowe słownictwo. Szkoda, ponieważ początek powieści (i ta wspaniała klimatyczna okładka nowego wydania) zapowiadał nieszablonowe podejście do tematu i „ucztę” dla wielbicieli Cthulhu.

Sami bohaterowie są dość typowi, choć początkowo może wydawać się, że jest wręcz odwrotnie. Jerry to eksterman szukający dla siebie godnego następcy, a Kamil zostaje jego podopiecznym. Obaj uwielbiają broń, raczej nie miewają skrupułów przez zabijaniem, a ich życie osobiste praktycznie nie istnieje. Z tych właśnie powodów trudno ich uznać za wyjątkowo interesujących – za bardzo przypominają papierowe postacie z filmów akcji z lat osiemdziesiątych, w których samotni mściciele z twarzą van Damme’a czy innego Stevena Seagala pokonywali całą bandę mafiozów plując wokół ołowiem z wielkich pistoletów i kopiąc z półobrotu.

HELL-P nie jest typową powieścią z gatunku fantastyki. Choć zawiera elementy charakterystyczne dla urban fantasy (wielkomiejska rzeczywistość styka się z magią guimonów), to jednak wydaje się, że jest to tylko otoczka mająca na celu przedstawienie ostrej satyry polskiego społeczeństwa. Słudzy Przedwiecznego zostali potraktowani jako pretekst do opisu ruchu moherowych beretów - opisu jednostronnego, bardzo skrajnego i przedstawionego rynsztokowym językiem. Trochę szkoda, bo bardzo ciekawy pomysł i wnikliwe obserwacje zostały pogrzebane pod stertą niepotrzebnego niecenzuralnego słownictwa.

Recenzja ukazała się w ramach akcji Polacy nie gęsi i swoich autorów mają

2 komentarze:

  1. Pierwszy raz słyszę o tej książce... jeszcze o niej poczytam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie lepiej poczytać samą książkę? :)

      Usuń

Komentarze obraźliwe będą usuwane.