W mackach moherowego Cthulhu
Od kilku lat twórczość Howarda P. Lovecrafta przechodzi
istny renesans. Na rynku ukazują się kolejne wydania i wznowienia jego
twórczości, a wielu znanych i uznanych pisarzy czy twórców popkultury inspiruje
się w swoich dziełach mitologią stworzoną przez Samotnika z Providence. Nic więc
dziwnego, że Eugeniusz Dębski zdecydował się luźno nawiązać w swojej powieści do Cthulhu.
Moherfucker. HELL-P to pierwszy tom cyklu o Kamilu
Stochardzie, nieszablonowym (jakie to pojemne słowo!) pracowniku Agencji
Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Aspirant zostaje wysłany na przymusowy urlop i
jednocześnie otrzymuje zadanie opieki nad tajemniczym amerykańskim agentem. Sprawa
okazuje się mieć drugie (a nawet trzecie) dno, ponieważ zadaniem kolegi ze
Stanów Zjednoczonych jest likwidacja guimonów, odprysków potwornego Cthulhu,
który okazuje się być czymś więcej niż tylko wytworem umysłu pisarza. Obaj
agenci podróżują po całej Polsce próbując jak najlepiej wykonać to zadanie.
Cała fabuła powieści zamyka się w jednym słowie:
eksterminacja. Kamil i Jerry biorą udział w kolejnych jatkach guimonów, a w
przerwach między nimi Polak opisuje swemu amerykańskiemu koledze polskiego
pochodzenia obecną sytuację w kraju i panujące nastroje (akcja toczy się około
2008 roku). Powieść Dębskiego zawiera wiele odniesień i aluzji do ówczesnej
sceny politycznej, a autor, ustami swych bohaterów, komentuje między innymi rosnące
zainteresowanie Radiem Maryja i jego założycielem, nie szczędząc przy tym
czytelnikowi ostrych słów i komentarzy.
Cechą charakterystyczną HELL-P jest właśnie ostry,
wręcz wulgarny język. Na początku lektury nie jest on jeszcze tak widoczny i
uciążliwy, jednak z każdą kolejną stroną zaczyna coraz bardziej drażnić i
irytować. Nawet zastosowanie narracji pierwszoosobowej nie usprawiedliwia
takiego doboru słownictwa, tym bardziej, że wiele z tych wulgaryzmów jest po
prostu niepotrzebnych. Denerwuje to tym bardziej, że główny bohater wydaje się
osobą wykształconą i elokwentną, a częste „rzucanie mięchem” po prostu nie
pasuje do jego wizerunku. Przez taki język sama niezbyt skomplikowana fabuła
zostaje przesunięta na dalszy plan, a pierwsze skrzypce zaczynają grać
ordynarne dowcipy i koszarowe słownictwo. Szkoda, ponieważ początek powieści (i
ta wspaniała klimatyczna okładka nowego wydania) zapowiadał nieszablonowe
podejście do tematu i „ucztę” dla wielbicieli Cthulhu.
Sami bohaterowie są dość typowi, choć początkowo może
wydawać się, że jest wręcz odwrotnie. Jerry to eksterman szukający dla siebie godnego
następcy, a Kamil zostaje jego podopiecznym. Obaj uwielbiają broń, raczej nie
miewają skrupułów przez zabijaniem, a ich życie osobiste praktycznie nie
istnieje. Z tych właśnie powodów trudno ich uznać za wyjątkowo interesujących – za bardzo przypominają papierowe postacie z filmów akcji z lat osiemdziesiątych, w
których samotni mściciele z twarzą van Damme’a czy innego Stevena Seagala pokonywali
całą bandę mafiozów plując wokół ołowiem z wielkich pistoletów i kopiąc z
półobrotu.
HELL-P nie jest typową powieścią z gatunku fantastyki.
Choć zawiera elementy charakterystyczne dla urban
fantasy (wielkomiejska rzeczywistość styka się z magią guimonów), to jednak
wydaje się, że jest to tylko otoczka mająca na celu przedstawienie ostrej satyry
polskiego społeczeństwa. Słudzy Przedwiecznego zostali potraktowani jako
pretekst do opisu ruchu moherowych beretów - opisu jednostronnego, bardzo
skrajnego i przedstawionego rynsztokowym językiem. Trochę szkoda, bo bardzo
ciekawy pomysł i wnikliwe obserwacje zostały pogrzebane pod stertą niepotrzebnego
niecenzuralnego słownictwa.
Recenzja ukazała się w ramach akcji Polacy nie gęsi i swoich autorów mają
Pierwszy raz słyszę o tej książce... jeszcze o niej poczytam...
OdpowiedzUsuńA nie lepiej poczytać samą książkę? :)
Usuń