piątek, 16 stycznia 2015

"Tuf Wędrowiec", George R.R. Martin - recenzja

Kosmiczny Greenpeace


Popularność, jaką zyskał George R.R. Martin po zekranizowaniu przez HBO jego sztandarowego dzieła, czyli Pieśni Lodu i Ognia, sprawiła, że wydawcy chętnie sięgnęli po jego wcześniejsze publikacje. I należy się z tego cieszyć, ponieważ muszę przyznać, że Martin to twórca nietuzinkowy, potrafiący wyjść poza utarte schematy i pokazać, że nie da się łatwo zaszufladkować jako wyłącznie „rodzic” wielotomowego konfliktu Starków i Lannisterów.

Tuf Wędrowiec to zbiór siedmiu opowiadań spiętych postacią tytułową. Teksty te ukazywały się w różnych periodykach u schyłku lat 70-tych oraz do połowy 80-tych.

Haviland Tuf był niegdyś drobnym kupcem, ale dzięki splotowi niezwykłych wydarzeń stał się właścicielem wojskowego okrętu należącego do dawno nieistniejącego już Inżynierskiego Korpusu Ekologicznego. Długi na kilkadziesiąt kilometrów statek, nazwany przez jego pilota, będącego zarazem samozwańczym inżynierem ekologiem, Arką, skrywa wewnątrz dziesiątki tysięcy próbek tkanek różnych gatunków flory i fauny pochodzących z setek światów. Dzięki technikom klonowania jeden człowiek jest w stanie pomóc odbudować lub zniszczyć każdą planetę. Zrządzeniem losu władza ta zostaje złożona w ręce poczciwego Tufa.

Otwierające zbiór opowiadanie, Gwiazda śmierci jest historią o tym, w jaki sposób drobny kupiec stał się właścicielem ogromnego wojskowego okrętu. Chleb i ryby, Repeta i Manna z nieba tworzą jedną historię rozgrywającą się na przestrzeni kilkunastu lat. Ich fabuła oscyluje wokół planety S’uthlam, która boryka się z wzrastającym przeludnieniem i wizją głodu. Problemem rządzących jest religia, która nakazuje S’uthlamczykom niczym nieograniczoną prokreację. Poproszony o pomoc Tuf tworzy genetycznie zmodyfikowane rośliny i zwierzęta, ale z każdą kolejną wizytą przekonuje się, że w przypadku tego świata należy podjąć radykalne środki. Akcja Strażników toczy się na Namorze, na którym ludzie prowadzą nieustającą walkę z wyłaniającymi się z morza bestiami. Okazuje się, że pomoc samozwańczego inżyniera ekologa nie ograniczy się tylko do tworzenia nowych potworów. Bestia dla Norna dotyka problemów brutalnych walk zwierząt i dziwnie pojętego honoru rodów, natomiast Dziesiąta plaga odwołuje się znów do przekonań religijnych, ale tym razem kwestii narzucania ich innym siłą.

Opowiadania są utrzymane w lekkim tonie i czytałam je z prawdziwą przyjemnością. Martin świetnie operuje językiem i potrafi stworzyć napięcie nawet w scenie z pozoru humorystycznej.

Bohaterowie są zróżnicowani i w większości przypadków tylko delikatnie naszkicowani, co w krótkich tekstach jest zupełnie zrozumiałe i często wystarczające. Inna sprawa ma się z Pajęczycą, Tolly Mune, S’uthlamką, która niejako prosi Tufa o pomoc w rozwiązaniu problemów ojczystej planety. W kolejnych opowiadaniach widziałam jej przemianę z kobiety sceptycznie nastawionej do ludzi żyjących poniżej i zarządzającej orbitalną stacją w polityka, dla którego wartości religijne mają duże znaczenie, ale raczej w kwestii tradycji i sprzeciwu wobec obcej ingerencji niż wiary. Mune widzi, że podejmowane przez władzę środki są tylko tymczasowe i odsuwają problem przeludnienia w niedaleką przyszłość, jednak nie chce brać na swe barki ogromnej odpowiedzialności, jaką niesie ze sobą przeciwstawienie się religijnym nakazom.

Haviland Tuf został przedstawiony najwyraźniej i najbardziej barwnie. Już na pierwszy rzut oka widać, że jest postacią nietuzinkową: wysoki, łysy i otyły wielbiciel kotów stroni od ludzi i nienawidzi dotykania. Wysławia się w specyficzny, wręcz barokowy, sposób (przykładowo zamiast zwykłego „tak” mówi „zaiste”) i często nie wiedziałam, czy w jego słowach skrywa się powaga czy sarkazm. Kupiec jest człowiekiem poczciwym, niezmiennie kierującym się zasadami etyki. Nigdy nie unosi się gniewem, ale potrafi postawić na swoim i umie negocjować warunki. Podejmuje się różnych zadań, często mając w tym swój ukryty cel. Chociaż dzięki Arce posiada moc decydowania o życiu i śmierci ekosystemów planet, nie pretenduje do miana boga. Mimo niezwykłych wydarzeń, których jest świadkiem, a często i sprawcą, nadal pozostaje skromnym człowiekiem, którego władza nie deprawuje.

Tuf Wędrowiec to  zbiór bardzo odmienny od pozostałych dzieł George’a R.R. Martina i kawał dobrej fantastyki. Pokazuje też, że autor potrafi odnaleźć się w różnych gatunkach literackich i poruszać ważne etyczne i moralne kwestie w lekkich z pozoru historiach. Dla mnie była to bardzo przyjemna i odświeżająca lektura i polecam ją nie tylko wielbicielom Pieśni Lodu i Ognia.

Recenzja ukazała się na portalu Efantastyka

2 komentarze:

  1. To nie pierwsza recenzja, w której widzę wskazanie na inność w porównaniu do "Pieśni Lodu i Ognia"... Nie wiem czy jest to na plus czy nie, gdyż zdania są w sumie podzielone co do zbioru opowiadań Martina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi bardziej chodziło o to, że osoby spodziewające się czegoś podobnego do sagi, mogą poczuć się rozczarowane.

      Usuń

Komentarze obraźliwe będą usuwane.