niedziela, 12 lipca 2015

"Interstellar" (DVD) - recenzja

Odyseja kosmiczna Christophera Nolana


Christopher Nolan to niewątpliwie jeden z najciekawszych twórców filmowych w dzisiejszym Hollywood. Jego filmy pełne są nie tylko świetnych sekwencji obrazów, dynamicznych scen czy niezwykłych pomysłów fabularnych, ale także swoistego romansu z nauką, z tym, co dla człowieka jest niepojęte i niewytłumaczalne. Tak było między innymi w Incepcji, prawdziwej uczcie, jaką zafundował widzom reżyser, wysmakowanej fabularnie i wizualnie oraz pełnej nieprawdopodobnych zwrotów akcji.

Tym razem Nolan postanowił zmierzyć się z kinem typowo gatunkowym, modelowym i ambitnym sciencefiction nawiązującym do takich klasyków jak Odyseja kosmiczna 2001 Stanleya Kubricka czy Solaris Stanisława Lema. Czy udało mu się w jakiś sposób przebić tamte dzieła? Zdecydowanie nie.

Interstellar opowiada historię grupy badaczy, którzy wyruszają w kosmos w poszukiwaniu nowej planety nadającej się do zasiedlenia. Ziemia powoli umiera, podobnie jak jej mieszkańcy, i tylko kwestią czasu jest całkowite wyjałowienie globu. Cooper (Matthew McConaughey), były pilot, samotnie wychowuje dwoje dzieci i prowadzi podupadającą farmę. Pewnego dnia zauważa w swoim domu dziwne grawitacyjne anomalie i postanawia rozwiązać ich zagadkę. Ślady prowadzą do tajnej bazy NASA i projektu badawczego, który ma uratować ludzkość, a dla samego Coopera staje się długą drogą do domu i rodzinnego szczęścia.

Naukowe inspiracje twórców filmu są o tyle chwalebne, co miejscami chybione. Wspaniale pokazana czarna dziura (projekt był konsultowany z astrofizykami i ponoć doprowadził do odkrycia nowych właściwości tych obiektów) w żaden sposób nie zapełnia logicznych dziur, a tych jest zaskakująco wiele. I chociaż podobne wpadki Nolanowi już się zdarzały, to jednak w poprzednich filmach jakoś udawało się je zatuszować wartką akcją i nowatorsko sfilmowanymi scenami. Tutaj, niestety, to nie wyszło, a brak sensu widoczny jest już od początku. Jak to się stało, że Cooper bez odpowiedniego ponownego przeszkolenia został pilotem wahadłowca? W jaki sposób w grupie naukowców to właśnie on został dowódcą i de facto decyduje o celach misji? W trakcie seansu nękało mnie wiele podobnych pytań, na które w żaden sposób nie dostałam odpowiedzi.

Początek filmu wcale nie zapowiada przyszłej katastrofy. Widz dostaje paradokumentalny zlepek scen, z których dowiaduje się o zagładzie grożącej Ziemi i misji kosmonautów. Ten prolog bardzo mi się podobał, bo stanowił naprawdę ciekawy wstęp do głównej akcji. Niestety, potem na scenę wkroczył McConaughey i inne sztampowe postacie wykrojone z hollywoodzkiego szablonu. Utalentowani i znani aktorzy (Michael Caine, Anne Hathaway) nie mieli okazji, by pokazać swoje umiejętności, a ich wysiłki zostały skutecznie storpedowane przez scenarzystów. Może mogłabym to jeszcze jakoś przełknąć gdyby nie nudne, pełne paranaukowych wtrętów dialogi, które rażą sztucznością i brakiem jakiejkolwiek głębi.

Trącące banałem rozmowy i akademickie dyskusje nie mają żadnej przeciwwagi w ewentualnej akcji. Ta wlecze się niemiłosiernie, tylko od czasu do czasu przyśpieszając, by potem znów zwolnić do tempa, przy którym widz marzy wyłącznie o miękkiej poduszce i kocu. Dążenie Coopera do jak najszybszego zakończenia misji kosztem jej sukcesu wydaje się niemal śmieszne, a przede wszystkim irytujące, tym bardziej, że celem zadania ma być ratowanie ludzkości, a nie tylko rodzinne szczęście pilota.

Wizualnie film oszałamia i tutaj nie można twórcom niczego zarzucić. Szczególnie wryły mi się w pamięć sekwencje rozgrywające się w okolicy czarnej dziury czy na kolejnych odwiedzanych przez naukowców planetach (ogromne tsunami oglądane na dużym ekranie na pewno robiło nie lada wrażenie ). Dodatkowo wszystkie sceny są uzupełnione muzyką Hansa Zimmera, który po bardzo długim czasie skomponował coś nowego, niezahaczającego o autoplagiat. Jednak to o wiele za mało by zachwycić się całością.

Po seansie trudno nazwać Interstellar filmem udanym czy – jak wielu widzów twierdzi – przełomowym. Zbyt wiele w nim logicznych dziur, nudnych dialogów i nużących scen. To raczej hołd (niekoniecznie udany) dla zrealizowanych trzydzieści lat temu filmów sciencefiction niż nowatorska wizja podboju kosmosu.

Recenzja ukazała się na portalu Efantastyka

2 komentarze:

  1. Po przeczytaniu recenzji nigdy bym nie siegnał po film. Miałem jednak to szczęście, że w ciemno udałem się na film i...miałem zaszczyt obejrzeć jeden z najciekawszych filmów ostatnich lat. Na szczęście recenzje są subiektywną formą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam w zamiarze obejrzeć z czystej ciekawości. Ale znając mnie, zapomnę. :D

    OdpowiedzUsuń

Komentarze obraźliwe będą usuwane.