Drużyna rewolwerowca
Pierwszy tom Mrocznej Wieży, Roland, który w ubiegłym miesiącu ukazał się w nowym wydaniu nakładem wydawnictwa Albatros, to początek niezwykłej podróży Rolanda Deschaina z Gilead w poszukiwaniu Mrocznej Wieży. Wielu czytelników niestety porzuca lekturę cyklu po przeczytaniu Rolanda, ponieważ jest to powieść bardzo specyficzna, o powolnej i miejscami monotonnej narracji, naznaczona przez Stephena Kinga jego fascynacją Dzikim Zachodem i filmami Sergio Leone.
Samotny rewolwerowiec i morze
Powieść rozpoczyna się w tym samym miejscu, w którym zakończył się tom pierwszy.
Po konfrontacji z człowiekiem w czerni, Roland budzi się na brzegu Morza Zachodniego i odnajduje zawieszone w powietrzu drzwi. Po przejściu przez nie trafia zawsze do tego samego miejsca – Nowego Jorku – ale za każdym razem do innego czasu. Spotyka tam troje ludzi: młodego ćpuna Eddiego Deana, czarnoskórą schizofreniczkę Odettę Holmes/Dettę Walker oraz Jacka Morta zwanego Popychaczem. Razem mają stworzyć ka-tet, grupę ludzi złączonych przez ka (los), bez której rewolwerowiec nie będzie w stanie osiągnąć swego celu. A nie będzie to proste, bo przekonanie ich o istnieniu innego, równoległego świata, jest równie trudne jak odnalezienie Mrocznej Wieży.
W Powołaniu trójki King prezentuje to, za co kochają go miliony czytelników. Pisarzowi udało się stworzyć niebanalne historie dla trojga nowych postaci i połączyć ich losy w najmniej spodziewany sposób.
Książka została podzielona na trzy części. To rozbicie bardzo dobrze przysłużyło się samej fabule, ponieważ dzięki temu możemy lepiej poznać nowych bohaterów, ich motywacje, a przede wszystkim wydarzenia z przeszłości, które sprawiły, że są tacy, a nie inni.
Aby przekonać do swojej misji Eddiego Deana, Roland musi pomóc mu przemycić narkotyki, a także uporać się z pewnym mafiosem. Z kolei Odetta/Detta jest tak niesamowitą postacią, że trudno opisać ją w kilku zdaniach. Jedna z zamieszkujących jej ciało osobowości to istna personifikacja łagodności, natomiast druga jest złem wcielonym. Ostatni członek ka-tet – Popychacz – jawi się jako odrażająca kreatura, której sensem istnienia stało się krzywdzenie innych ludzi.
Sam Roland zmaga się nie tylko z nowymi towarzyszami podróży, przekonując ich do swoich racji, ale także z własną słabością. W konfrontacji z dziwnym morskim stworzeniem rewolwerowiec stracił kilka palców, przez co niemal cały czas trawi go gorączka. Ta postać wydaje się schodzić na dalszy plan, ustępując pola nowym bohaterom, jednak tylko pozornie. Pomimo choroby, Roland jest boleśnie świadomy swojej misji, a przeciwności losu tylko uwypuklają jego hart ducha i niezłomność dążenia do celu ocierającą się o szaleństwo.
W Rolandzie King ledwie musnął główny koncept serii, ale w drugim tomie czytelnik odnajdzie wyraźny zamysł autora na cały cykl. Historia zdecydowanie nabiera tempa, sprawiając, że trudno oderwać się od lektury, a barwne postaci czynią ją jeszcze ciekawszą.
Świat rewolwerowca, który już w pierwszym tomie wydawał się tak podobny do naszego, nabiera kolorów, a czytelnik będzie świetnie bawić się w znajdowaniu podobieństw albo drobnych różnic w nazewnictwie czy sposobie postrzegania różnych rzeczy. Przeskoki czasowe pozwalają także zapoznać się z sytuacją polityczną czy społeczną Stanów Zjednoczonych, a przede wszystkim nastrojami panującymi w Nowym Jorku. Dobre podłoże pod psychologię postaci to jeden ze znaków rozpoznawczych Kinga. Dzięki temu czytelnik może odnieść wrażenie, że ma do czynienia z postaciami z krwi i kości, skomplikowanymi osobowościami, które mają przed sobą nie tylko przyszłość zgotowaną im przez autora, ale także dobrze udokumentowaną przeszłość.
Daleka droga przed nami
Powołanie trójki to dopiero drugi z siedmiu (a właściwie ośmiu, jeśli liczyć Wiatr przez dziurkę od klucza) tomów sagi o Rolandzie z Gilead. Jednak zapowiada on niesztampową i wciągającą historię, z którą po prostu warto i trzeba się zapoznać. Bo do Mrocznej Wieży wiedzie długa i pełna niebezpieczeństw droga, a podróż dopiero się rozpoczyna.
Recenzja ukazała się na portalu Bestiariusz.pl
Stephen King nigdy mnie nie przekonał.. a było kilka prób. Dłużące się początki, masa niepotrzebnych pobocznych wątków wręcz mnie irytuje i z każdą stroną coraz bardziej zachęca do porzucenia książki, więc oczywiście tak się działo. Pozostanę przy ekranizacjach, które również nie do końca mnie zachwycają.
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie.
recenzjeksiazkomaniacy.blogspot.com
Uwielbiam Kinga, ale cyklu o Rolandzie jeszcze nie czytałam, więc przeczytanie recenzji zostawię sobie na później ;)
OdpowiedzUsuńhttp://suomianne.blogspot.com/