środa, 17 sierpnia 2016

"Gwiezdny Munchkin" - recenzja gry karcianej

Munchkinów ci u nas dostatek…


… ale i te weźmiemy na znak dobrej zabawy. Bo Munchkin w swej historii – od premiery w 2001 roku – niejedno już miał oblicze. Czy to Barbarzyńcy (Munchkin Conan), chodzącego umarlaka (Munchkin zombie), postaci z mitów (Munchkin Legendy) czy wreszcie Wielkiego Przedwiecznego (Munchkin Cthulhu). Teraz przyszedł czas by wystrzelić się w kosmos i tam rozgrywać pasjonujące munchkinowe pojedynki.

Co się znajduje w czarnej dziurze?

Na powyższe pytanie nie odpowiem, ale wiem, co znajduje się w pudełku Gwiezdnego Munchkina, jubileuszowej gry od Black Monk Games.

Opakowanie niestety nie należy do poręcznych. Duże pudło mieści w sobie jednak sporo, bo aż 165 kart (tradycyjnie podzielonych na dwie kategorie: Drzwi i Skarbów), 12 pionków, kość sześcienną, instrukcję oraz coś, co w tej serii gier jest rzadkością – planszę. I chociaż pudła nie schowamy do kieszeni, tak jak dzieje się to w przypadku większości pozostałych edycji, to jednak świetnie się ono prezentuje wśród innych gier na półce, a dodatki urozmaicają grę.


Karty nie odbiegają jakością od tego, do czego Black Monk Games nas przyzwyczaił. Zabawne grafiki autorstwa Lena Parelty nawiązują do kosmicznej i gwiezdnej tematyki, a komiksowa stylistyka i zabawne podpisy rozśmieszą niejednego gracza. Munchkinowi naziści będą zapewne ładować karty do koszulek, co jest w tym przypadku dobrym rozwiązaniem, bo kart nie ogranicza przestrzeń w opakowaniu.

Tym, co najbardziej wyróżnia tą edycję, są pionki i plansza. Pionki służą do oznaczania kolejnych zdobytych poziomów i wykonane są z tektury, którą wsuwa się do specjalnej plastikowej podstawki. Nie zachwycają jakością, ale też nie o nią tu chodzi. Z kolei plansza posiada tor z poziomami oraz miejsca na karty – bardzo pomocny dodatek, którego wcześniej brakowało i wielu graczy do oznaczania poziomów korzystało albo ze specjalnej aplikacji, albo zwykłej kartki.

Podróż z gwiazd

Aby wyruszyć w gwiezdną podróż i z niej powrócić, należy poznać zasady rządzące kosmosem… Wróć, należy poznać zasady rządzące Munchkinem. A te są bardzo proste i od innych edycji różnią się drobnymi szczegółami (właściwościami kart).



Rozgrywkę zaczynamy nie posiadając klasy (tę zdobywamy w trakcie). Dostajemy karty z dwóch talii: Drzwi i Skarbów. Dzięki temu możemy zaplanować pierwsze posunięcia. Runda przebiega w następujący sposób: pobieramy i zagrywamy karty jednocześnie tworząc sojusze z innymi graczami lub się ich pozbywając w spektakularny sposób. Z innymi możemy handlować, szantażować ich, knuć, przymilać się, dyskutować, wbijać nóż w plecy (oczywiście wszystko w ramach gry, a nie dosłownie). W swoim ruchu gracz otwiera drzwi, za którymi czekają na niego różnego rodzaju niespodzianki – może to być coś ciekawego, nowy towarzysz czy bajerancka broń, a może też kryć się tam potwór, z którym trzeba walczyć (i w takim przypadku przydają się umiejętności dyplomatyczne i negocjacyjne).

Wszystkie te działania mają tylko jeden cel: rozwój postaci po to, by wskoczyć na kolejny poziom i jako pierwszy osiągnąć kończący grę level 10. Nie jest to proste, ponieważ na śmiałków czyha Kostucha, jednak śmierć postaci nie wiąże się z zakończeniem udziału w zabawie.


Kosmos, ostateczna granica

Tak jak wszystkie Munchkiny, tak i jubileuszowa edycja jest grą bardzo losową. Wszystko zależy od otrzymanych kart i widzimisię innych graczy. Można zaplanować sobie kilka ruchów, jednak nie zawsze uda się zrealizować swój zamysł. Ale nie to jest najważniejsze. Bo Munchkin to przede wszystkim mnóstwo śmiechu, dyskusji i kopania dołków pod innymi graczami. W tej grze najważniejsze są interakcja i humor, więc jeśli szukacie poważnego tytułu, to przestrzegam przed Munchkinem, bo od tej gry będą bolały was brzuchy. Ze śmiechu oczywiście.

Recenzja ukazała się na portalu Bestiariusz.pl

Tytuł: Gwiezdny Munchkin 
Wydawca: Black Monk Games
Rok wydania: 2016

2 komentarze:

  1. W Munchkina pogrywałem i uważam, że to świetna karcianka, pełna humoru i dobrej zabawy - wprost idealna do wspólnej integracji na konwentach :)
    Solidna recenzja, będę zaglądać częściej, bo obecnie w blogosferze dość rzadko trafiam na planszówki. A szkoda, bo panujący obecnie "renesans" sprzyja powstawaniu takich tekstów. Na pewno będę zaglądać częściej, a blog ląduje w obserwowanych :D
    Pozdrawiam bardzo serdecznie!
    Michał Oleksa
    W wolnej chwili zapraszam do mojego świata - http://kultura-michala.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło :) Jednak recenzje gier będą pojawiać się bardzo sporadycznie, ponieważ ostatnio mam coraz mniej czasu na granie. Mam nadzieję, że zimą się to zmieni.

      Usuń

Komentarze obraźliwe będą usuwane.