poniedziałek, 18 stycznia 2021

"Per aspera ad astra", Robert Szmidt - recenzja

Droga w mniej lub bardziej Nieznane


Każdy fan science fiction – czy to filmów czy literatury – zapytany o historię grupy zamkniętej w jednej przestrzeni potrafi wymienić przynajmniej jeden tytuł. W takich opowieściach przewija się kilka motywów: problemów we współpracy z innymi ludźmi, podkreślonych przez odmienność charakterów czy sztucznej inteligencji, na której osąd trzeba się zdać oraz zagrożeń płynących z podróży poprzez niezbadane rejony kosmosu.

Do grona utworów czerpiących pełnymi garściami z tych motywów dołączyła powieść Per aspera ad astra Roberta Szmidta. I choć rok temu autor zakończył cykl Pola dawno zapomnianych bitew, nie opuścił stworzonego przez siebie uniwersum. Pierwszy tom podcyklu Bukowski przenosi czytelnika do przeszłości – czasów, gdy ludzie dopiero zdobywali kosmos.

Pionierska misja kolonizacyjna, którą dowodzi Robert Bukowski, ma na celu zasiedlenie świata znajdującego się poza Układem Słonecznym. Wyprawa jest trudna, bo podróż ma trwać sto siedemdziesiąt lat, jednak załoga wydaje się dobrze do niej przygotowana, a twórca całego programu i fundator przemyślał wszystko dokładnie. Wybudzenia mają następować co dziesięć lat, a w trakcie tych interwałów załoga ma dbać nie tylko o statek, ale również o sprawność fizyczną kolonistów. Jednak w trakcie podróży okazuje się, że nic nie jest takie, jakie być powinno. Pojawiają się kolejne problemy, na które członkowie załogi nie byli przygotowani, a i same powody, dla których zorganizowano wyprawę, okazują się zupełnie inne od deklarowanych. Kilkuosobowa załoga musi stanąć przed ogromnym wyzwaniem, jakim jest nie tylko opieka nad tysiącami kolonistów, ale także przekonanie się, komu ze swojej grupy można zaufać w momencie, gdy na jaw zaczynają wychodzić kolejne tajemnice.

Uniwersum stworzone przez Szmidta to świat, w którym korporacje przejęły rolę państw narodowych i to one rządzą i dzielą się ziemią i ludźmi – nie tylko na naszym globie, ale także na Księżycu czy Marsie. Nie ma już narodów, każdy człowiek przynależy do firmy, a te walczą ze sobą zaciekle o wpływy, surowce i technologie. Nie ma tu przegranych – na polu korporacyjnej walki pozostają tylko zwycięskie firmy, które pożerają mniejsze i sięgają po kolejne.

Taki świat pozostawiają za sobą bohaterowie. Zamknięci na jednym statku, muszą pogodzić ze sobą różne charaktery, walczyć ze swoimi słabościami i próbować dostosować się do nowych, szokujących faktów, które z czasem wychodzą na jaw, pamiętając ciągle, że od ich decyzji zależy los kilku tysięcy kolonistów. To nie tylko walka sześciorga bohaterów z zewnętrznymi czynnikami, ale także z własnymi demonami i strachem, który rodzi się w nich pod wpływem kolejnych wydarzeń.

Choć pomysł na fabułę nie jest nowy, to jednak powieść Szmidta czyta się jednym tchem. Autor zrobił po prostu to, co wychodzi mu najlepiej – stworzył ciekawą wielopoziomową intrygę, którą czytelnik zwyczajnie chce poznać do ostatniej kropki. A gdy już myślimy, że wiemy wszystko, wtedy następuje przysłowiowe trzęsienie ziemi. Kolejne. I kolejne. Na szczęście zwroty akcji są bardzo dobrze przemyślane i wynikają wprost z fabuły, a więc nie są zastosowane tylko po to, by stworzyć wrażenie skomplikowanej historii. Dzięki temu Szmidtowi udało się stworzyć dość realistyczną fabularnie opowieść.

Powieść czyta się szybko, bo autor, zamiast raczyć nas wielozdaniowymi opisami z życia codziennego załogi, skupia się na najważniejszych wydarzeniach. Jednak trzeba zaznaczyć, że nie pomija opisów nowych technologii czy szczegółów misji – serwuje je w sposób zwięzły i zrozumiały. Per aspera ad astra można przeczytać w jeden lub dwa wieczory. Objętość to zarazem plus i minus, bo zwyczajnie chciałoby się poznać dalszy ciąg historii od razu, a nie czekać na ukazanie się kolejnego tomu, tym bardziej że zakończenie sugeruje bardzo ciekawy rozwój wydarzeń.

Per aspera ad astra można polecić z czystym sumieniem każdemu, kto zwyczajnie lubi klimaty science fiction oraz space opery. I nie bójcie się tego, że książka jest powiązana z cyklem Pola dawno zapomnianych bitew – można ją czytać bez jego znajomości, gdyż akcja rozgrywa się o wiele wcześniej i nie ma wielu powiązań z przygodami Święcickiego.

Na koniec jako ciekawostkę dodam, że na grafice okładkowej znajduje się sam autor. Jak wspomina Robert Szmidt na swoim fanpejdżu, każdy z czytelników może znaleźć się na okładce jego powieści – nie tylko tego cyklu, ale również wznowienia Pól dawno zapomnianych bitew. Chcielibyście? Ja bym chciała!

Recenzja ukazała się na portalu Fahrenheit

1 komentarz:

  1. Świetna recenzja - a produkt bardzo ciekawy. Autor naprawdę świetny.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze obraźliwe będą usuwane.