Nic nie jest takie, jakim się wydaje
Każdy kto mieszka w turystycznej miejscowości wie, że po sezonie miasteczko w pewnym sensie zasypia. Turyści wyjeżdżają, a miejscowi są wreszcie pozostawieni sami sobie i mogą się zająć własnymi sprawami. W Nowym Roanoke po sezonie pozornie nic się nie dzieje - do czasu, gdy w górach zostają odkryte zwłoki geodety. Wszystko wskazuje na to, że padł on ofiarą ogromnego niedźwiedzia, który od lat grasuje w okolicy, ale oczywiście nie może być to aż tak proste, prawda?
Gatunkowy miks
Historia rozwija się powoli, niemal sennie. Nawet makabryczne odkrycie nie przyśpiesza akcji. Wszystko ma swoje miejsce i odpowiedni czas. Na pierwszy rzut oka czytelnik ma wrażenie, że akcja toczy się w małym nudnym amerykańskim miasteczku u stóp gór - obowiązkowo jest szeryf i jego młody pomocnik, mała niemal zamknięta społeczność, która nie przepada za obcymi, a już w szczególności za jednym. Znamy to, prawda? Jednak rzeczywistość okazuje się inna i początkowo podana między wierszami - nie zdradzę o co dokładnie chodzi, żeby nie psuć niespodzianki.
Powiem szczerze, że żaden z bohaterów nie wzbudził mojej sympatii. Chyba za bardzo nie było do tego okazji - powieść nie jest gruba, można ją przeczytać w jeden wieczór, ale sporo w niej postaci. I to chyba jest wadą książki. Choć sam autor wspomina, że to retro kryminał, to powieść jest skonstruowana jak amerykańskie slashery - w zasadzie żadna postać nie jest mocno rozwinięta, nie poznajemy jej zbyt dobrze. Mamy ośmioro studentów, zwariowanego samotnika mieszkającego w górach, wspomnianych stróżów prawa (i jednego z dużego miasta, za którym mieszkańcy miasteczka nie przepadają, delikatnie mówiąc), miejscowych farmerów... Początkowo może też trochę dezorientować mieszanina nazwisk brzmiących jak amerykańskie i rosyjskie, ale z czasem ta dziwna mieszanka nabiera sensu i już nie dziwi.
Skąd ja to znam?
Brak rozwinięcia postaci autor nadrabia fabułą - początkowo senną, potem, gdy już wszystkie klocki zostają ułożone na właściwych miejscach, akcja rusza z kopyta by zaprowadzić czytelnika aż do emocjonującego i zaskakującego finału. Jak już wspomniałam, na pierwszy rzut oka wydaje się, że powieść ma konstrukcję kryminału, jednak z każdym kolejnym zdaniem fabuła zmierza w kierunku horroru (nawet jeden z bohaterów ma nazwisko po znanej horrorowej postaci). Mamy więc wielką tajemnicę ukrytą w górach, sceny seksu (w różnych konfiguracjach), przemoc, krew i latające w każdą stronę wnętrzności (też różne). Autor nie bawi się w subtelności, opisy są pełne szczegółów i brutalnej przemocy.
Biedrzycki nie stroni od zabawy popkulturą. Choć wydaje się, że powiela klisze, to jednak umiejętnie je ze sobą łączy dając czytelnikowi sporo frajdy. Jeśli będziemy czytać uważnie znajdziemy wewnątrz sporo nawiązań do literatury (Lem, Zajdel) oraz popkultury (Gwiezdne wojny czy wspomniane wyżej horrory). A to tylko część tego, co znajdziemy w środku. Na uwagę zasługują też bardzo ładne czarno-białe ilustracje, które idealnie wpasowują się w klimat powieści i jednocześnie niezbyt wiele zdradzają z fabuły.
Zaskakując czytelnika
Bartek Biedrzycki zaskakuje po raz kolejny. Akurat powieści postapo z cyklu Kompleks 7215 niezbyt przypadły mi do gustu (ale to raczej kwestia tematyki, bo nie przepadam za tym gatunkiem literackim), ale już Zimne światło gwiazd opowiadające alternatywną wersję podboju kosmosu czy napisani wspólnie z żoną Bracia Sungari (których bohaterami są… chomiki) to świetne rzeczy. Do prywatnego rankingu bardzo dobrych powieści tego autora dokładam Po sezonie. No i czekam na kolejną książkę - kto wie, może autor spróbuje swych sił w jeszcze innym gatunku literackim i po raz kolejny zaskoczy swoich czytelników? Mam nadzieję, że tak się stanie.
Tytuł: Po sezonie
Autor: Bartek Biedrzycki
Wydawnictwo: Wydawnictwo IXRok wydania: 2021
Redakcja: Ksenia Olkusz
Okładka: Bartek Biedrzycki
Redakcja techniczna: Krzysztof Biliński
Format: 125×195 mm
Liczba stron: 228
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze obraźliwe będą usuwane.