czwartek, 6 stycznia 2022

Ostatni brzeg, Nevil Shute - recenzja

Nadchodzi nieuchronne


Na rynku nie brakuje powieści postapokaliptycznych. Świat po zagładzie nuklearnej był przedstawiany na wiele sposobów, choć wielu fanom fantastyki kojarzy się przede wszystkim z wizją przemierzającego z bronią stalkera czy szalonego Maksa. Wydawnictwo Rebis w swojej serii Wehikuł czasu, w której ukazują się klasyki literatury fantastycznonaukowej, przypomniało również powieść Neville’a Shute’a Ostatni brzeg. Powieść, która po przeczytaniu na długo pozostaje w pamięci.

Akcja Ostatniego brzegu rozgrywa się w Australii, jednym z ostatnich miejsc na ziemi, do którego nie dotarła radioaktywna fala - pozostałość po wojnie totalnej prowadzonej na północnej półkuli. Bohaterowie starają się żyć normalnie, pomimo braków produktów, paliwa i nieuniknionego końca. Bo wiatr nieubłaganie zmierza na południe niosąc ze sobą radioaktywną śmierć.

Wojna atomowa

Powieść Shute’a to antywojenny manifest, pokazujący jak bardzo atomowe mocarstwa, groźba i w końcu użycie broni jądrowej, wpływają na zwyczajnych ludzi. Autor dowodzi, że z pozoru kontrolowana wojna na odległość może łatwo wyrwać się spod kontroli i doprowadzić do zagłady świata, bo jeden atak jądrowy spowoduje kontratak i tak dalej, i tak dalej. Konflikt jądrowy spowoduje ogromne zniszczenia nie tylko na zaatakowanym terenie, ale wpłynie także na pozostałe części świata - co jest tym bardziej aktualne obecnie, gdy tak często powtarzamy, że świat jest globalną wioską. Zresztą, doświadczenia pandemiczne tylko potwierdzają tą tezę. Trzeba tu pamiętać, że choć autor wydał powieść w 1957 roku, a więc w czasie trwania zimnej wojny, gdzie użycie broni jądrowej było realne, aktualność tego tematu i skutków takiego konfliktu, jest przerażająco niezmienna.

Zwyczajni ludzie, neutralny kraj

Choć powieść Shute’a klasyfikuje się jako literaturę postapokaliptyczną, na próżno w niej szukać motywów, które obecnie są charakterystyczne dla tego gatunku. Sama wojna jest gdzieś na dalszym planie, tylko od czasu do czasu wspomina się o tym, w jaki sposób do konfliktu w ogóle doszło i jak on przebiegał. Same postapokaliptyczne obrazy ograniczają się do spojrzenia na wymarłe miasto przez peryskop czy wspominanie, że z danym miastem nie ma już łączności radiowej. Brak epatowania makabrą, brak ludzi dotkniętych chorobą popromienną, bardziej podkreśla realistyczny wydźwięk książki.

Najważniejsze dla autora i czytelnika są przeżycia bohaterów, próby normalizacji życia podejmowane w momencie nieuchronnie zbliżającego się końca. Rodząca się więź i uczucie pomiędzy amerykańskim kapitanem okrętu podwodnego a młodą Australijką, młoda rodzina z małym dzieckiem postawiona przed zwyczajnymi na pozór problemami życia codziennego - to tak naprawdę rzadko spotykane w tego typu literaturze motywy, które podkreślane są przez niespieszny rytm opowieści i warstwę obyczajową. Psychika postaci nieustannie wypycha myśli o końcu, ludzie oszukują samych siebie nadając życiu pozoru normalności, które szczególnie widoczne są w scenach sadzenia roślin w ogrodzie, kupowaniu ogrodowej ławki i tak dalej. Miejscami można zapomnieć, że czyta się powieść postapokaliptyczną - do momentu, gdy to nieuchronnie nadchodzi.

Warto czytać!

Ostatni brzeg to powieść przejmująca, książka, która trzeba znać by doświadczyć - choćby w ten sposób, przez karty powieści - tego jak może wyglądać normalność w nienormalnych czasach. To powieść, o której łatwo się nie zapomina i warto ją mieć gdzieś w głowie by pamiętać, że nawet jeśli nie uczestniczymy w jakimś konflikcie bezpośrednio, to jego skutki niestety możemy boleśnie odczuć. Wiemy o tym doskonale szczególnie dzisiaj, po dwóch latach pandemii Covid-19. Co by się stało ze światem po nuklearnej wojnie - wolę sobie nawet nie wyobrażać, szczególnie po lekturze powieści Shute'a.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze obraźliwe będą usuwane.