poniedziałek, 16 stycznia 2023

"Ronin", Emma Mieko Candon - recenzja


Samotny wojownik i droid


Nie od dziś wiadomo, że tworząc Sagę George Lucas mocno inspirował się kulturą Dalekiego Wschodu. Kurosawa, walczący mnisi, stylistyka niektórych postaci… Przykłady można mnożyć. Nic więc dziwnego, że w pewnym momencie wykorzystano inspiracje by napisać powieść, która stylistyką przypomina japońskie opowieści. Tak powstał Ronin autorstwa Emmy Mieko Candon.

Fabuła

Jedi są najwierniejszymi sługami Cesarstwa. Przed dwudziestoma laty klany Jedi ścierały się ze sobą w służbie zwaśnionych możnowładców. Udręczony niekończącą się walką, jeden z odłamów Jedi zbuntował się, by pokierować własnym losem, zdobyć władzę i już nigdy się nikomu nie kłaniać.

Jedi ci nazwali się Sithami. Osłabione przez wewnętrzne spory i zdrady, powstanie Sithów zostało stłumione. Dawniej poróżnieni panowie Jedi zjednoczyli się, by obronić Cesarstwo... ale nawet w czasach pokoju Cesarstwo nie jest wolne od przemocy.

No ale o co chodzi?

Ronin to swoista dalekowschodnia wariacja na temat Gwiezdnych wojen, inspirowana serialem Star Wars Visions. Obserwujemy klasyczną japońską historię; samotny ronin przemierza świat, nigdzie nie zagrzewa na dłużej miejsca, nie wiąże się z ludźmi, ale czasem im pomaga. Gardzi możnowładcami, jednak przeszłość w końcu się o niego upomina.

Czytając Ronina miałam wrażenie, że nie jest to do końca powieść taka, jaką miała być. To nie są Gwiezdne wojny, pomimo zastosowania gwiezdnowojennej terminologii (astromech, kyber, miecz świetlny). Czytałam różne gwiezdnowojenne eksperymenty, w tym różnorodny zbiór opowieści Legends of Luke Skywalker (tak na marginesie, bardzo dobry i oryginalny), jednak w tamtych czuć było ducha Sagi. W Roninie tego nie ma, jest zbyt obcy, zbyt oderwany od klimatu. Może gdyby akcja toczyła się w znanych nam czasach, eksplorowanych w filmach czy komiksach, byłoby lepiej. To raczej po prostu japońska legenda, w której Gwiezdne wojny nie są potrzebne, a wręcz zostały wrzucone na siłę i zaburzają ciekawą, skądinąd, historię.

A historia ronina i osób, które napotyka na swej drodze, jest naprawdę ciekawa.

Czytać czy nie czytać?

Ronin to w moim odczuciu eksperyment, który niekoniecznie się udał. Być może osoby bardziej zanurzone w dalekowschodnich klimatach, znające kulturę i legendy, dostrzegą w tej powieści coś więcej, jakieś ukryte znaczenia, jednak dla przeciętnego fana, do grona których się zaliczam, ta książka zwyczajnie nie trafia. Nie mówię tu o warstwie językowej, która jest świetna, a duet Krzysztof Kietzman (tłumacz) i Magdalena Kozłowska (redaktorka) odwalili kawał dobrej roboty. Mam raczej na myśli po prostu klimat.

Jednak muszę tu przyznać jedno: dobrze, że podobne eksperymenty się pojawiają, że twórcy bawią się motywami i konwencją, bo to daje nadzieję na bardziej różnorodne historie w tym uniwersum i otwiera pole do kolejnych ciekawych pomysłów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze obraźliwe będą usuwane.