Niemal rok temu napisałam recenzję filmu Hobbit. Niezwykła podróż (możecie ją przeczytać tutaj). Nie byłam zachwycona tym, że Peter Jackson postanowił lekką książkową historyjkę rozwlec do trzech filmów. I prawdę mówiąc, nadal nie jestem.
Po pierwszym Hobbicie z obawą czekałam na drugą odsłonę i jedynym argumentem, który przemawiał do mnie, by jednak obejrzeć Pustkowie... był... Smaug. Bałam się powtórki z rozrywki, rozwlekłych scen i przydługich ujęć, ale ciekawość zwycieżyła. Jak więc wszystko wyszło?
Krótko mówiąc jest... bardzo dobrze. Jackson poszedł po rozum do głowy i w większości przypadków pozbył się tego, co tak mnie irytowało. Akcja jest wartka, brak większych dłużyzn i film ogląda się wręcz wyśmienicie. Wątki i postacie, które w książce były nieobecne, są zgrabnie dodane i nie rażą (no, może poza wyczynami Legolasa i innych elfów - jak na mój gust, ich sposób walki jest zbyt "mangowy" i sztuczny). Natomiast wątek romansowy (jeśli tak można go nazwać) jest dość ciekawy (kto widział film, ten wie, o co chodzi, natomiast innym nie będę psuć niespodzianki).
Osobny akapit należy się Smaugowi. Spece od efektów specjalnych wspięli się na wyżyny sztuki i stworzyli naprawdę wspaniałego smoka. Już sam wyraz pyska świadczy o tym, że mamy do czynienia z wredną i przewrotną bestią. Bardzo podobał mi się sposób "rozpalania" smoka tuż przed zionięciem ogniem i jego niesamowite oczy. Głos również został bardzo dobrze dobrany, chociaż trudno w nim rozpoznać Benedicta Cumberbatcha - wydaje mi się, że w tym przypadku twórcy postanowili zrobić ukłon w kierunku widzów konfrontując ze sobą serialowych Sherlocka i Watsona, niż po prostu nadać smokowi charakterystyczny głos. Jakiekolwiek by nie były zamysły Jacksona i jego ekipy, sceny rozmowy Smauga i Bilba są bardzo udane, a dodatkowo mają wspomniany wcześniej "smoczek"...eee, "smaczek" ;)
Podsumowując, Pustkowie Smauga jest o wiele lepszym filmem niż Niezwykła podróż. Akcenty zostały rozłożone na więcej bohaterów (i część krasnoludów zyskała swoje własne wątki), niektórzy z nich pokazali swoje drugie oblicze (Thorin). Krasnoludy nie rzucają się na każdego z toporami (a takie wrażenie miałam oglądając część pierwszą), a nowe postacie są albo w ciekawy sposób rozbudowane (np. Bard czy burmistrz Miasta nad Jeziorem), albo w dość wiarygodny sposób dodane (np. Tauriel).
Po obejrzeniu Pustkowia... z nadzieją i niecierpliwością czekam na część trzecią.
A nie przeszkadzało Ci to, że tu była w sumie tylko akcja? I ja elfy miały prawo walczyć "prawie mangowo" to orcze commando przekradające się po dachach dopiero było przegięciem. Nie wspominając o zlewającej się ze sobą krasnoludzkiej jednolitej masie, która wykazywała się zręcznością, akrobatyką i gładkością lica godną karłowatych elfów, a nie brodatych klockowatych jegomości, których godnie reprezentował kiedyś Gimli (gdzieś, bracie krasnoludzie, gdy ród cię potrzebuje do godnego reprezentowania?!)
OdpowiedzUsuńA romans, choć naiwny i z racji podrobionego krasnoluda sztuczny, to był nawet fajny. Niestety skończył się tandetnym rozbłyskiem kiczu.
Ogólnie - oglądało się fajnie, ale na jeden raz i poza receptą na złotego smoka, jak i samym Smaugiem, mało mi z niego w pamięci zostało. No, jeszcze scena na rzecze, którą można przenieść żywcem do jakiejś gry zręcznościowej.
O orkach nic nie pisałam, bo szczerze mówiąc, ich wyczyny nie raziły mnie aż tak bardzo, jak wyczyny Legolasa (zjazd na grzbiecie orka jak na desce surfingowej to już było dla mnie za dużo).
UsuńCo do samej dużej ilości akcji, to mi się w sumie podobało. Pierwsza część była przydługa i nudnawa, a akcja ograniczała się do wyskakiwania krasnoludów z toporami na wszystko, co się rusza. Tutaj akcji było więcej i jakoś bardziej te sceny poskładano w jednolitą całość.
Co do wizerunku krasnoludów to szkoda, że nie są takie, jak Gimli, ale do tego, że będą inne, już też się przyzwyczaiłam po części pierwszej. W tej części podobało mi się to, że także inni członkowie kompanii mają coś do powiedzenia i posiadają swoje wątki (nawet kuriozalny wątego Kiliego), a nie tworzą tylko tła do "boskiego" Thorina (jego zbyt dużo było w częsci pierwszej).
Ogólnie film nie umywa się do ekranizacji "Władcy Pierścieni", ale w porównaniu do częsci pierwszej jest o niebo lepszy.