piątek, 17 stycznia 2014

"Niekończąca się opowieść", czyli początki fantastycznej pasji

Dzisiejszy wpis będzie wpisem retro. Niejako nakłonił mnie do niego minikomiks o Ambrożym Kleksie (który znajdziecie tutaj) autorstwa Stalowego Jeża.

Chciałabym podzielić się z Wami moimi wspomnieniami. Tak, tak, wspomnieniami ze wspaniałych lat 80-tych i początku 90-tych, lat mojego dzieciństwa i wielkiego rozwoju kinematografii. W kilku postach chciałabym pokazać Wam, jakie filmy miały na mnie wpływ i poniekąd ukształtowały moje zainteresowania i mnie samą. Dla niektórych z Was będzie to również powrót do lat dziecięcych, dla innych - wpis o historii filmów fantasy. Mam nadzieję, że i jedni i drudzy będą zadowoleni.
Zaczynamy.

Potęga wyobraźni


Film Wolfganga Petersena Niekończąca się opowieść powstał w 1984 roku. Opowiada o chłopcu Bastianie, który przypadkowo wchodzi w posiadanie tajemniczej księgi. Dzięki niej przenosi się w świat Fantazji i przeżywa niezwykłe przygody wraz z myśliwym Atreju, smokiem Falkorem i przedziwnymi stworami zamieszkującymi krainę. Historia małego chłopca, któremu trudno dostosować się do świata po śmierci matki, ukazała się najpierw jako powieść w 1979 roku, a jej autorem jest Michael Ende.

Niekończąca się opowieść to film, który w latach 80-tych zachwycał swym rozmachem, efektami specjalnymi i charakteryzacją. Nie zliczę, ile razy oglądałam go w kinie, tak jak nie jestem w stanie powiedzieć, ile razy widziałam ten film do tej pory. Chętnie do niego wracam, bo to nie tylko jeden z filmów mojego dzieciństwa, ale także wspaniały przykład potęgi wyobraźni i miłości do książek.


Petersen w sposób niezwykły prowadzi widza przez kolejne przygody dwójki głównych bohaterów. Na ich drodze stają przeróżne stwory reprezentujące dobro (m.in. skałojad czy ślimak wyścigowy) czy zło (Gmork służący Nicości - przez długi czas się go bałam). Niezwykłe lokacje (np. Bagna Smutku czy Wieża z Kości Słoniowej) wzbudzają przerażenie lub zachwyt, a niektóre sceny umiejętne potęgują napięcie (np. otwierajace się oczy Wyroczni Południa). Oczywiście po obejrzeniu filmu (jak pewnie większość dzieci) chciałam mieć konia Artaksa, użyć Aurynu czy choćby raz wsiąść na grzbiet smoka szczęścia Falkora.

Całość jest zilustrowana muzyką Klausa Doldingera, której brzmienie jest dość charakterystyczne dla lat 80-tych, ale ładnie komponuje się z obrazem i oddaje klimat filmu. Oczywiście w tym miejscu należy wspomnieć piosenkę tytułową. Neverending Story w wykonaniu Limahla do dziś cieszy się popularnością, chociaż teledysk (a i sam wykonawca) wydaje się nieco kiczowaty.


Tak jak wspomniałam, dla mnie ten film to nie tylko powrót do dzieciństwa. Twórcy pokazują, że w książkach kryją się magiczne światy i przestrzegają, że w dobie rozwoju techniki komputerowej (szczególnie jest to widoczne dzisiaj) wyobraźnia ginie, a wraz z nią giną magiczne światy. Dlatego nie pozwólmy ginąć Fantazji - czytajmy i uczmy czytać następne pokolenia, bo już Einstein odkrył, że wyobraźnia, a nie nauka, to potęga.

A Wam z czym kojarzy się ten film? Podzielcie się swoimi wrażeniami/wspomnieniami w komentarzu. A może macie jakiś inny film lub książkę z dzieciństwa, które miały na Was wielki wpływ?

5 komentarzy:

  1. Moja historia jest niemal identyczna. W latach 80tych oglądałem ten film w kinie niezliczoną ilość razy. Chyba żadnego innego filmu nie oglądałem tyle razy na dużym ekranie. Czasem nawet trochę wbrew swej woli. Stałem w kolejce na Rambo a jak podszedłem do kasy to powiedzieli, że Rambo nie będzie, a będzie Niekończąca się opowieść. Znowu... No to dawaj po raz kolejny na Niekończącą :-) Kocham ten film jak prawie nic innego! Artax na Bagnach Smutku to pierwsze tak ogromne emocje w filmie, które trzymają do dziś. Po nocach robiłem pod siebie na myśl o oczach i zębach Gmorka w mroku. I ze wstydem przyznaję, że nigdy nie czytałem książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Artax na Bagnach Smutku - za każdym razem płaczę jak to widzę. To powinna być ikoniczna scena smutku, a nie Simba z "Króla lwa".

      Co do Gmorka, to chyba straszniejsze od niego były tylko wilki z "Akademii Pana Kleksa".

      A książkę czytałam... niedawno, tzn. jakieś 2 lata temu i mam ją w swoich zbiorach. Fajna, ale... film jest lepszy, bo to on był dla mnie pierwszy i przez jego pryzmat odbierałam książkę.

      Usuń
    2. Tylko, że Wilki już nie są straszne, a Gmork nadal robi wrażenie :-)

      Usuń
    3. To racja. Zielone oczy Gmorka jarzące się w ciemności... Brrrr.

      Usuń
  2. Film kończy się tam, gdzie w książce zostaje jeszcze połowa do przeczytania. Auryn zwodzi Bastiana na złą drogę :D

    ola

    OdpowiedzUsuń

Komentarze obraźliwe będą usuwane.