czwartek, 10 kwietnia 2014

"Gambit mocy", Piotr Muszyński - recenzja

Dzisiaj zapraszam do przeczytania recenzji powieści "Gambit mocy" Piotra Muszyńskiego. Jest to moja pierwsza recenzja napisana dla portalu Fahrenheit.

Magia i polityka


W fantastyce bardzo często polityka idzie w parze z magią. Dworskie intrygi, próby zachwiania równowagi mocy, zburzenie wypracowanego status quo, wojna… To one stanowią esencję powieści fantasy. A jeśli do tego wszystkiego dodamy piękną, mądrą i uroczą główną bohaterkę.

O głównej bohaterce Gambitu mocy można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest urocza. Samia, księżniczka skrzydlatych z Silensil, wcale nie jest słodką skrzywdzoną panną – jest egoistyczna, para się mroczną magią, uwielbia spiski i nikomu nie da o sobie zapomnieć. Oficjalnie ogłoszono jej śmierć w zamachu zorganizowanym przez opozycję, nieoficjalnie mieszka w królestwie Dorianu, sojusznika politycznego kraju, z którego księżniczka pochodzi. Jej kłopoty wynikają z pewnej charakterystycznej cechy – od swoich pobratymców różni się kolorem skrzydeł, które są smoliście czarne. To podobno zła i niepożądana cecha, a obdarzonego nią skrzydlatego należy się pozbyć, a najlepiej zabić, nawet jeśli pochodzi z królewskiego rodu.

Powieść Piotra Muszyńskiego obfituje w ciekawych i nietuzinkowych bohaterów. Ochroniarzem Samii jest najlepsza wojowniczka w królestwie, Serina, która jednak nigdy nie brała udziału w prawdziwej walce, a bitwy zna jedynie z opowieści. Towarzyszką księżniczki jest również Monika, wielce utalentowana w magii i psotach sierota nienawidząca skrzydlatych jak zarazy. Zarządcą zamku (o wdzięcznej nazwie Pajęczyca) jest trzymająca wszystkich żelazną ręką pani Alchima, wprawna intrygantka o bogatej przeszłości potrafiąca znaleźć rozwiązanie w niemal każdej beznadziejnej sprawie. A w tle pojawia się istny korowód niezwykłych postaci (czarnoksiężników i nekromantów, kapłanów i czarownic) oraz mniej lub bardziej magicznych istot (impy, orkowie, demony, żywiołaki – to tylko kilka z nich).

Ogromnym plusem książki jest kreacja postaci. Wiele z nich to niezależne kobiety o twardym charakterze, ale giętkim kręgosłupie moralnym. Nie znajdziemy tu wiotkich i wdzięcznych dziewcząt, które muszą być niemal cały czas ratowane z opresji. Każda bohaterka doskonale radzi sobie sama i zazwyczaj wie, czego chce. Kobiety są sprytne i nie pozwalają sobie w kaszę dmuchać, a mężczyźni wyraźnie stoją na drugim planie i pod wieloma względami im ustępują. Trochę szkoda, bo ani Samia, ani Alchima, najciekawsze z całej gamy postaci, nie mają równych sobie przeciwników wśród przedstawicieli brzydszej płci.

Gambicie mocy podoba mi się to, że żaden z bohaterów nie jest kryształowy – każdy ma jakieś grzeszki na sumieniu i negatywne cechy. Jedni są egoistami i nie zwracają uwagi na ludzi ze swojego otoczenia (do momentu, gdy bliźni są im potrzebni w realizacji niecnych planów), drudzy uważają się za sprytnych, podczas gdy tak naprawdę ktoś nimi manipuluje. Na szczęście z biegiem czasu postacie ewoluują, niejednokrotnie w bardzo zaskakujący sposób, i czytelnik musi na nowo wyrabiać sobie o nich zdanie. Tu nie ma białego czy czarnego – są tylko różne odcienie szarości.

Muszyński umiejętnie prowadzi intrygę i trzeba oddać mu sprawiedliwość, że potrafi tworzyć zaskakujące zwroty akcji. Sprawnie żongluje motywami mitologicznymi i systemami religijnymi, tworząc ciekawą i spójną wizję. Opisy krajobrazów czy architektury są bardzo plastyczne i sugestywne – widać, że autor poświęcił sporo czasu na stworzenie spójnego świata. W mądry sposób skorzystał również z dobrodziejstw ulubionej epoki fantastów, średniowiecza, co przede wszystkim widoczne jest w opisach militariów. Ale myliłby się ten, kto oczekuje stylizacji językowej na tę epokę – podobny zabieg stosowany jest rzadko, a do języka co chwilę wkradają się współczesne terminy (przykładowo „facet” czy „wywiadówka”). Niestety, czasami wygląda to bardzo sztucznie, ale będzie zapewne łatwiejsze w odbiorze u większości młodszych czytelników.

Język, którym posługuje się autor, jest lekki, humorystyczny, i –  jak wspomniałam wcześniej – uwspółcześniony. Łatwość takiego pisania jest godna pozazdroszczenia, jednak moim zdaniem styl taki najlepiej sprawdza się w małych dawkach i w krótkich formach. Ironia zamieszczona na każdej z ponad siedmiuset stron nuży, a czytelnik jest nią zmęczony już w okolicy jednej trzeciej książki.

Niestety, w każdej beczce miodu musi znaleźć się łyżka dziegciu. Gambitowi mocy nie zaszkodziłoby skrócenie o przynajmniej sto stron, ponieważ miejscami książka jest po prostu przegadana. W trakcie lektury brakowało mi również mapy, dzięki której mogłabym z łatwością orientować się w topografii krain.

Mimo wszystko powieść Piotra Muszyńskiego jest zaskakująco dobra. Pomijając drobne potknięcia i kilku dłużyzn, książkę czytało mi się świetnie. Zawiła intryga i soczyste postacie z nawiązką rekompensują wymienione przeze mnie niedociągnięcia. Miłośnicy intryg i wszelkiej maści fantastycznych stworzeń na pewno nie będą zawiedzeni lekturą, bo takiego rozmachu i podobnie skonstruowanych zawiłości fabularnych w polskiej literaturze nie spotyka się zbyt często.

Recenzja ukazała się na portalu Fahrenheit

2 komentarze:

  1. Jak dla mnie to mozna wyróżni trzy etapy tej książki. Tylko pierwszy jest dobry, pozostałe juz nie. Są nudne. Rozpraszająca jest tez struktura calosci książki, ktora ma formę krótkich fragmentów polaczanych ze sobą chaotyczną fabułą. Postać dziewczynki Moniki jest calkowicie nieadekwatna do klimatu świata. Wszystkie imiona są charakterystyczne dla gatunku fantastyki, tylko Monika nosi imię wręcz dziwaczne jak na świat w ktorym toczy sie akcja. Dodatkowo jej cecha transformacji w lisa jest bardzo malo pomysłowa. To tak jakby autor chcial pomieszać fantastyczne potwory-stwory Sapkowskiego w Wiedźminie z dziecinnymi pomysłami C.S. Lewisa zawartymi w Narni. Wyszlo jak wyszlo, marnie, śmiesznie, niepoważnie. A podobno autor chcial zbudować narrację taką jaka zbudował Martin w swojej sadze. Na koniec: Ksiazka musiała nie przejść przez ręce edytora tekstu, bo widzę bardzo wiele niekonsekwencji w słownictwie użytym w książce, nie mówiąc juz o literówkach obecnych prawie na kazdej stronie, co bardzo razi czytelnika. Widac, ze wydawnictwo słabo sie postarało i zaprzepaściło potencjał calej opowieści.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie inspirował się zwierzętami C.S. Lewisa, tylko raczej anime. Którego jest wielbicielem, jak sam wspomina na swojej stronie. A tam wiele takich ludzi-kotów, lisów, borsuków, itd. I to zapewne było źródło jego inspiracji. Ta dziewczynka miała być takich "tanukiem".

      Co do literówek - jest dysortografikiem / czy czym tam, wiadomo o co chodzi. U siebie na blogu również, nawet w stosunkowo krótkich tekstach, potrafi walić rażące błędy - których nawet nie zauważa.
      Co swoją drogą jest znamienne, bo pewnego czasu co drugi poznawany przeze mnie bloger, czy dziennikach (tym również był) w internecie chwalił się, że ma dysgrafię. To naprawdę intrygujące, że właśnie ludzie mający problem z literkami, postanawiają z nimi wiązać swoją karierę...
      Tak czy siak - sądzę, że korekta musiała być i to solidna. Tylko po prostu nikt nie wyłapie wszystkich literówek. A u kogoś, kto robi jedną na drugiej - na końcu siłą rzeczy zostanie ich również niepomiernie więcej. ;)

      Usuń

Komentarze obraźliwe będą usuwane.