Przepis na dobry obiad
Z
trylogiami – książkowymi czy też filmowymi – jest tak, że apetyt rośnie w miarę
jedzenia. Tom pierwszy to zazwyczaj przystawka mająca na celu pobudzenie
apetytu, drugi to danie główne, a trzeci – deser, a zarazem zwieńczenie całego
posiłku.
Póki
co, wydawnictwo Powergraph uraczyło mnie przystawką i daniem głównym, które
niedawno miałam przyjemność skonsumować (oczywiście w sensie metaforycznym, bo
chociaż jestem molem książkowym łasym na dobrą literaturę, to jednak nie jadam
papieru).
Już
sam wygląd dwóch części trylogii zapowiada prawdziwą ucztę. Ilustracja autorstwa
Rafała Kosika i Adelevina przyciąga wzrok i odzwierciedla ducha powieści.
Okładka przedstawia industrialne, futurystyczne miasto, które stanowi nie tylko
tło całej historii, ale także jest jednym z jej bohaterów. Główny plan
zdominowała jednak humanoidalna postać zbudowana z licznych rurek, zębatek i
trybików. Podczas gdy w pierwszej części humanoid pokazany został en face, a dalszy plan utrzymano w
kolorach sepii, sylwetka z tomu drugiego ukazana jest z profilu, a przeważające
barwy to zieleń i różne odcienie niebieskiego.
Anna
Kańtoch wydaje się wytrawnym kucharzem. Zamiast miałkiego, zwykłego posiłku,
dostałam danie niepowtarzalne i intrygujące. Główni bohaterowie tomu pierwszego
odchodzą nieco na dalszy plan, a do głosu zostają dopuszczone nowe postacie –
kapitan policji, Tellis i przede wszystkim grający pierwsze skrzypce wśród
szwarccharakterów Brin Issa oraz jego rodzina. Intryga zagęszcza się, okazuje
się, że wiele spraw ma swoje korzenie w dalekiej przeszłości i sięga początków
istnienia miasta. Bohaterowie, próbując rozwikłać zagadkę, są zmuszeni
zapuszczać się w dawniejsze wersje Lunapolis, dzięki czemu autorka pozwala
czytelnikom odkrywać nie tylko jego historię, ale także zobaczyć, jak radzą
sobie ludzie odrzuceni przez tajemniczych Przedksiężycowych.
Samo miasto niezmiennie zachwyca. Zbliżający się ku
nieuchronnemu Przebudzeniu mieszkańcy zaczynają się zastanawiać nad tym, czy
obecna droga jest tym, co zapewni im dalsze doskonalenie i przetrwanie. Swoistą
modą staje się skromność, tak odmienna od dotychczasowego rozpasania i
rozprężenia obyczajów. Proste stroje i powrót do tradycyjnych wartości coraz
bardziej zyskują na popularności nie tylko wśród biedniejszej części
społeczeństwa, ale również bogaczy, dla których zmiana trybu życia może stać
się jedynym wyjściem, by otrzymać ostateczną nagrodę z rąk Przedksiężycowych. W
niższych warstwach rodzi się pytanie czy idea Przebudzenia nie jest jedną
wielką mistyfikacją, a rządzące Lunapolis prawa sposobem na ograniczenie
ludzkości, a nie jej samodoskonalenie. Miasto staje się tyglem, w którym powoli
i nieubłaganie zaczynają wrzeć nastroje społeczne, i z czasem pogrąża się w
chaosie, dążąc do nieuchronnego końca.